Okrucieństwo do przyjęcia

Alleluja
Alleluia
Belgia, Francja 2014, 95’
scen. i reż. Fabrice Du Welz
wyst. Laurent Lucas, Lola Dueñas

John Waters wśród tytułów swoich ulubionych filmów wymienia The Honeymoon Killers. Jednocześnie stwierdza, że ta zaadaptowana przez Leonarda Kastle’a prawdziwa historia Raymonda Fernandeza i Marthy Beck, mogłaby powtórzyć się w dobie internetu.

Z takiego samego założenia wyszedł Fabrice Du Welz i w swoim trzecim pełnym metrażu prezentuje nam uwspółcześnioną wersję wydarzeń, które miały miejsce w Ameryce końca lat 40. ubiegłego wieku, składając tym samym hołd „Mordercom Samotnych Serc”. Już sam tytuł Alleluia zapowiada aklamację. W tym wypadku oznacza to mroczną podróż w najciemniejsze zakamarki ludzkiego umysłu. Cielesność, rozkład, morderstwo i cały napędzany trupami romans nabiera religijnej wręcz wzniosłości. Kiedy w pierwszym ujęciu widzimy mycie nieboszczyka odnosimy wrażenie, że oglądamy swego rodzaju namaszczenie.

Obsesyjna chęć wypełnienia pustki w opowieściach Du Welza prowadzi do wynaturzeń – zabicia zamówionego na urodziny striptizera (krótkometrażowe Quand on est amoureux c’est merveilleux), przeistoczenia przymusowego postoju przejezdnego piosenkarza w koszmar (Kalwaria), czy przemiany podczas poszukiwań syna w przedsionku piekła (Vinyan). Pracująca w kostnicy Gloria, protagonistka Alleluia, jest osobą samotną, więc wbrew zdrowemu rozsądkowi postanawia stworzyć związek z oszustem. Podobnie jak Martha Beck i jej odpowiedniczka w Karmazynowej Głębi (meksykańskiej wariacji na temat historii „Morderców Samotnych Serc”) porzuca swoje dziecko. Dla nowo poznanego człowieka rezygnuje z dotychczasowego życia. Efektem miłości której – jak sama mówi – „bezkresu ludzie nie są w stanie poznać”, będzie fala morderstw. Reżyser kontrastuje dobrą stronę bohaterki z mrokiem. Każe jej mówić z przejęciem o swojej córce, aby w kolejnej scenie nakłonić ją do zbrodni. Lola Dueñas stąpając po krawędziach sprzecznych emocji wzmaga wrażenie demoniczno-anielskiego wymiaru swojej postaci. Przepełnionymi uczuciem oczami patrzy na partnera, a postawiona w przerastającej ją sytuacji, wpada w przerysowaną, czy wręcz dziecinną histerię.

Laurent Lucas, wcielając się w postać Michela, nieustannie balansuje na granicy przerysowania i realizmu psychologicznego, kontrując jednocześnie zachowania Loli Dueñas w roli Glorii. Ubiera postać w płaszcz zagubionego mesjasza, sprowadzonego przez kobietę na ciernistą drogę, prowadzącą wprost do piekła i przez samo piekło. Targające nim uczucia mimo chęci zawrócenia każą mu brnąć w jej głąb. Widzowie trafiają w podobną pułapkę. Kamera Manuela Dacosse najczęściej jest blisko twarzy, atakuje wręcz aktorów, stawiając nas na równi z nimi w intymnych sytuacjach, pozwalając na kontemplację ich mimiki. Światło (a każdy kto widział Gorzki wie, jak operator potrafi nim władać) jest kolejnym uczestnikiem zdarzeń – interpretatorem, wynoszącym je na nowy poziom znaczeniowy. Dodaje nutki mistycyzmu, kąpiąc w czerwieni upojonych rozkoszą bohaterów.

W oparach surrealizmu Belg eksperymentuje z formą. Wplata do swojego filmu ujęcia, a nawet całe sceny, które same w sobie mogłyby uchodzić za śmieszne. Pozornie niepasujące do siebie elementy tworzą tutaj psychodeliczną symfonię grozy. Musicalowy kawałek wykonywany przez Glorię i to co następuje zaraz po nim jest makabrycznym wyznaniem, a jednocześnie celebracją miłości. Miłości ostatecznej, końcowej, niezbywalnej. Paradoksalnego źródła czyjejś śmierci i życia czegoś niewytłumaczalnego, potwornego, monstrualnego. Krąży w powietrzu niczym przekleństwo i błogosławieństwo, niebo przeistaczając w piekło, a piekło w niebo.

Fabrice Du Welz nigdy nie stosował taryfy ulgowej w stosunku do swoich postaci. Zawsze wprowadzał je do bezdennych otchłani i namawiał do nieludzkich czynów, wyciągając z nich to, co najgorsze. W jego opowieściach nie ma ani dobrych, ani złych zakończeń. Nie ma możliwości opuszczenia pełnego cierpień świata. Bohaterowie ciągle funkcjonują gdzieś tam poza kadrem, a ich dalsze losy pozostawione są naszym domysłom. Alleluia to kolejny film Belga, który narusza komfort psychiczny obserwatora. Ukryty w makabrze romantyzm pozwala wyjść z pełnej agonii klatki w jednym kawałku, a nawet chcieć zostać zamkniętym w niej ponownie.

Rafał Christ