Wejść w ekran

1źrodło: wikipedia.org

Zastanawiając się nad miejscem wakacyjnego wypoczynku, wielu urlopowiczów wybierze w tym roku miejsca znane nie z opowieści znajomych czy katalogów biur podróży, a z kinowego ekranu. Coraz więcej jest ofert wypoczynku w miejscach znanych z filmów i seriali. Ten wspaniały pomysł na biznes oraz wakacje zdaje się nie mieć wad, ale czy na pewno?

Turystyka filmowa zyskuje coraz większą popularność na całym świecie. Aż 30% turystów odwiedzających Nową Zelandię deklaruje, że robi to tylko ze względu na Władcę Pierścieni (2001-2003, reż. Peter Jackson), który właśnie tam był kręcony. Miasta wręcz zabiegają by stać się planem filmowym, widząc stojące za tym zyski i pozytywny wpływ na wizerunek. Wizja Barcelony jako nasyconego ciepłem i emocjami miejscem, gdzie każdy może przeżyć coś niezwykłego, została utrwalona przez Woody’ego Allena w filmowym hicie Vicky Christina Barcelona (2008). I choć Katalonia z pewnością nie narzeka na brak turystów, to film amerykańskiego reżysera ponownie umieścił ją w świadomości widzów, czyniąc wymarzonym celem wakacyjnych wypadów, ze względu na intrygujących mieszkańców, piękne krajobrazy oraz inspirującą, artystyczną atmosferę. Również i Rzym, zdając sobie sprawę z siły filmowego marketingu, umieścił na terenie miasta tablice informacyjne, opowiadające turystom o obrazie stolicy z czasów, gdy na ekranach królował włoski neorealizm.

Turystyczno-filmowy boom

Znanych jest wiele przypadków, kiedy to turystyka filmowa doprowadziła do wielkiego sukcesu konkretnego zabytku, miasta czy lokacji. Znany z filmu Dirty Dancing (1987, reż. Emile Ardolino) hotel Mountain Lake w Pembroke w stanie Virginia, w każde wakacje przeżywa istną inwazję turystów. Podobnie stało się ze szkocką kaplicą Rosslyn, będącą istotnym elementem Kodu da Vinci (2006, reż. Ron Howard). W roku 2003, a więc jeszcze przed premierą książki, odwiedziło ją 35 tysięcy turystów. W roku 2004 liczba ta urosła do 77 tysięcy, by rok później przekroczyć 100 tysięcy. Na pytanie, dlaczego odwiedzamy miejsca znane z filmowych produkcji, trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Z pewnością wielu z nas chciałoby przeżyć przygodę podobną do tej filmowej, a biorąc udział w filmowych wycieczkach, czujemy się częścią filmowej rzeczywistości. Możemy wejść w ekran, w pełni zanurzyć się w klimacie ulubionego dzieła. Znamiennym wydaje się być fakt, iż od niedawna (za sprawą Gretchen Kelly, dziennikarki „New York Post”) wprowadzony został osobny termin na określenie turystyki filmowej: set-jetting. Kolejną opcją, oferowaną nam przez domyślnych specjalistów z branży turystycznej, są wycieczki na plan filmowy. Często odwiedza się miejsca kręcenia seriali, ze względu na ich sekwencyjny sposób produkcji i szansę na obserwację procesu tworzenia kolejnych serii. Dużą popularnością cieszą się wycieczki na plan angielskiego serialu Downton Abbey (2010-), gdzie fani mają możliwość zobaczyć i zwiedzić posiadłość rodu Crowleyów (przepiękny zamek Highclere), a nawet spędzić tam noc, bowiem zamek niedawno zyskał część hotelową.

2źrodło: wikipedia.org

Turystyka filmowa w Polsce zdaje się być dopiero raczkującym zjawiskiem. Regionalne Fundusze Filmowe zachęcają filmowców z całego świata, by ci realizowali swoje produkcje właśnie w Polsce, co udaje się zwłaszcza w przypadku produkcji z Bollywood. Miejsc znanych z kinowego ekranu jest jednak w Polsce nadal niewiele. Od niedawna w Lubomierzu na Dolnym Śląsku można odwiedzić skromne Muzeum Kargula i Pawlaka, a w przewodnikach po karkonoskich zamkach wspomina się o ich udziale w filmach – na przykład Zamku Czocha w Gdzie jest generał? (1963, reż. Tadeusz Chmielewski) czy Zamku Bolków w Wiedźminie (2001, reż. Marek Brodzki). Jednakże z pewnością nie stanowi to głównej motywacji do odwiedzenia tych niezwykłych miejsc. Sytuacja wygląda nieco lepiej w przypadku większych miast – ciekawą propozycją jest spacer po Łodzi śladami bohaterów Ziemi Obiecanej (1974, reż. Andrzej Wajda) oraz wizyta na krakowskim Kazimierzu inspirowana Listą Schindlera (1993, reż. Steven Spielberg). Jednak z pewnością upłynie jeszcze kilka lat, nim w Polsce w pełni rozwinie się turystyka filmowa.

Lekarstwo na rozczarowania

Często zdarza się, że przyjeżdżający w konkretne lokacje turyści rozglądają się z niedowierzaniem i rozczarowaniem. To, co widzą, nie pokrywa się z wyidealizowaną wizją przedstawioną im w kinie. Góry były wyższe, bardziej strome, malowniczo obsypane śniegiem, a nie schowane we mgle i pokryte brunatnozielonymi trawami. To wszechobecne rozczarowanie niewątpliwie wynika z ogromu technicznych narzędzi wykorzystywanych współcześnie przez filmowych twórców. Technika cyfrowa oraz niemalże nieograniczone możliwości grafiki komputerowej pozwalają na poprawianie natury, ulepszanie krajobrazów poprzez dodawanie im majestatu i malowniczości. Jednakże istnieje lekarstwo zarówno dla rozczarowanych, jak i tych, którzy nie przepadają za dalekimi, drogimi i ryzykownymi podróżami. Wiele studiów filmowych, z Disneyem na czele, oferuje swoim fanom nadrzeczywistą przestrzeń, wyczyszczoną z niebezpieczeństw, brudu i elementów nieestetycznych. Mowa tutaj o parkach rozrywki, które stanowią mniej wyrafinowany substytut turystyki filmowej. I tak w parku Universal (Orlando, Floryda) zobaczyć można Hogwart, miasteczko Simpsonów, Jurrasic Park, a nawet siedzibę firmy Cyberdyne – twórcy fikcyjnego systemu Skynet, który w serii filmów o Terminatorze doprowadza do zagłady naszego świata. Umieszczenie tego rodzaju atrakcji na terenie parku jest zrozumiałe – wszak nie występują one w realnym świecie. Zostały stworzone przez wyobraźnię scenografów i reżyserów na potrzeby filmu. Jednakże na terenie parku znajdują się również i te „poprawione” elementy rzeczywistości – przede wszystkim nowojorskie ulice wystylizowane na drugą część Ojca Chrzestnego (1974, reż. Francis Ford Coppola). To świat przeszły, niegdyś istniejący, obecnie przykryty nowoczesnością i reklamami.

3
4
5Zdj. Kaja Łuczyńska

Przypuszczalnie właśnie ze względu na ogromną dynamikę zmian, współczesne miasta coraz częściej stawiają nie ma sentyment, a na niedawne hity małego i wielkiego ekranu, jeszcze świeże oraz pamiętane przez całe rzesze fanów. I tak w ramach filmowej wycieczki po Nowym Jorku w cenie 43$ będziemy mieli okazję zobaczyć apartamentowiec znany z serialu Przyjaciele (1994-2004), hotel, w którym rozgrywały się wydarzenia w filmie American Hustle (2013, reż. David O. Russel) i McCee’s Pub, będący inspiracją twórców Jak poznałem waszą matkę (2005-2014) do stworzenia baru MacLaren. Tymczasem w Bostonie, za nieco niższą cenę (41$) zobaczymy bar “Cheers” znany z serial pod tym samym tytułem (1982-1993), dach na którym rozgrywał się finał oscarowej Infiltracji (2006, reż. Martin Scorsese) i siedzibę FBI z filmu Gorączka (1995, reż. Michael Mann).

Turystyka filmowa dopisuje nowy rozdział do trwającego od zawsze romansu kinematografii z biznesem. Jest masywną machiną, która raz rozpędzona nie zatrzyma się łatwo. Jak pokazuje Thom Anderson, twórca awangardowego filmu Los Angeles Plays Itself (2003), zawłaszczone przez film kalifornijskie miasto bezpowrotnie utraciło swój pierwotny charakter. Nie ma w nim już autentyczności, wszystko opatrzone jest tablicami informującymi o terenie niegdysiejszych planów i studiów filmowych. Turystyka filmowa jest żarłoczna i roszczeniowa, dlatego też należy uważać by nie pożarła pierwotnego charakteru filmowych lokacji.

Kaja Łuczyńska