Tajemnice lasu
Into the Woods
USA 2014
Reż. Rob Marshall, scen. James Lapine,
zdj. Dion Beebe, wyst. Meryl Streep,
James Corden, Emily Blunt, Anna Kendrick,
Lilla Crawford, Daniel, Huttlestone, Johnny Depp
W tym numerze prezentujemy dwa oblicza najnowszego filmu Roba Marshalla – Tajemnice lasu. Mimo nominacji do Oscara w kategoriach najlepsze kostiumy i najlepsza scenografia, statuetka nie trafiła w ręce twórców tego baśniowego musicalu. Niedoceniony przez członków akademii, nie wzbudził również entuzjazmu i u naszych autorów. Podzielił ich jednak w kwestii tego, czy filmowa historia powinna była przybrać formę bajki z happy endem przywołującej wspomnienia z dzieciństwa, czy raczej nieco mroczniejszej opowieści.
O BAŚNIACH BEZ POLOTU
W ostatnich czasach (i w tych najbliższych) pojawiło się (i pojawi) wiele kosztownych hollywoodzkich produkcji, będących współczesnymi adaptacjami klasycznych baśni. Takie filmy jak Królewna Śnieżka i Łowca (2012) czy Hansel i Gretel: łowcy czarownic (2013), prezentują nowe podejście do ogólnie znanych i lubianych historii. Ciekawą pozycją w tym szpalerze lepszych i gorszych filmów zdaje się być obraz Roba Marshalla pod tytułem Tajemnice lasu.
W swoim najnowszym dziele twórca Chicago (2002) sięga po sprawdzoną już metodę i raz jeszcze adaptuje broadwayowski musical. Nie dość, że ma w tym wprawę, to jeszcze Tajemnice lasu wpisują się znakomicie w panujący trend – film jest swoistym „miszmaszem” kilku różnych bajek, dlatego też na ekranie pojawiają się takie postacie jak Kopciuszek, Czerwony Kapturek czy Roszpunka. Zostają one wplątane w historię piekarza (jak zawsze łatwo zjednujący sobie widzów James Corden), który próbuje wraz z żoną (Emily Blunt) założyć rodzinę. Okazuje się to trudniejsze, niż się spodziewali, a to za sprawą starej wiedźmy (Meryl Streep), klątw i wielu innych bajśniowych elementów. Aby zdjąć zły urok, piekarz wraz z żoną udają się do tytułowego lasu.
Na papierze brzmi to jak całkiem niezły pomysł. Nieskomplikowani główni bohaterowie, z którymi każdy może się utożsamiać i tajemniczy las, w którym mieszają się wątki z wielu różnych baśni, by widownia się cieszyła, że rozpoznaje znajome twarze. To wszystko przypudrujmy chwytliwymi piosenkami, dodajmy do tego doborową obsadę (Meryl Streep, Chris Pine, Johnny Depp) i powinien powstać hit. Hit jednak nie powstaje, a to dlatego, że twórcy nie potrafią zekranizować tego popularnego broadwayowskiego musicalu w sposób ciekawy i przykuwający uwagę.
Pierwsza połowa filmu jest zwyczajnie nudna, co nie przystoi żadnemu filmowi, a na pewno nie takiemu, który trwa dwie godziny. Postacie Czerwonego Kapturka czy Jacka (chłopca, który sprzedaje krowę za magiczne fasolki) wydają się być na siłę wciśnięte w główną historię piekarza i jego żony. Z kolei nadmiar różnych wątków sprawia, że protagoniści się ani trochę nie rozwijają i zamiast „piekarzem” czy „wiedźmą” nazywam bohaterów „Jamesem Cordenem” i „Meryl Streep”. Bo nimi właśnie są przez cały czas trwania filmu. I choć scenariusz jest zgrabnie napisany, a samo przeplatanie się różnych historii jest rzeczywiście interesujące i zaskakująco płynne, to jednak wpływa negatywnie na odbiór filmu. Zupełnie tak, jakby twórcy próbowali cały pierwszy sezon opery mydlanej zmieścić w dwóch godzinach.
Na tym tle, druga połowa filmu wyróżnia się bardzo pozytywnie. Wszystkie wątki zostały już przedstawione i następują tu wreszcie kulminacje tego baśniowego, towarzyskiego „kogla-mogla”. Co więcej, film Tajemnice lasu nabiera nagle poważniejszego tonu, gdyż w bajkowych realiach następują zdrady i śmierci najbliższych. Z jednej strony wpływa to dobrze na odbiór całości, ponieważ jest ciekawe, niespodziewane i przejmujące; z drugiej strony jednak – nie pasuje do wydarzeń, które doprowadziły do tych sytuacji. Ten nagły mrok, który spowija baśniowe królestwo, powinien trwać od początku, a ekspozycja wątków powinna była ograniczyć się do pierwszych kilkunastu minut – tym bardziej, że postacie Czerwonego Kapturka czy Kopciuszka są powszechnie znane.
Początkowo nietrzymającą w napięciu fabułę i jej nagłą, niepasującą do całości zmianę nastroju powinny rekompensować piosenki. W końcu jest to musical, więc rozbudowani psychicznie bohaterowie nie są raczej priorytetem. Liczy się prosta historia, wiarygodne życiowe rozterki i chwytliwe piosenki. I niestety właśnie ten ostatni aspekt – najważniejszy przecież w musicalu – zawodzi na całej linii (melodycznej). Wszystkie piosenki w Tajemnicach lasu są jedynie poprawne. Nie – ciekawe, chwytliwe, wpadające w ucho; i też nie okropne, skądże. Tylko że brzmią tak, że można by je wykonać w trakcie każdego innego broadwayowskiego musicalu i pewnie większość widowni nie stwierdziłaby, że są nie na miejscu. Jedynie pojedynek dwóch książąt, „prześpiewujących” się w tym, któremu jest gorzej, jest godny zapamiętania – nie z powodu walorów muzycznych, ale dzięki aktorstwu Pine’a i reżyserii Marshalla.
W związku z tym, można by mieć nadzieję, że chociaż gwiazdorska obsada uratuje Tajemnice lasu, ale pod tym względem film zachowuje ten sam, równy, porządny, ale nie wybitny poziom. Nikt się tutaj nie wyróżnia, nie chwyta za serce. Może należałoby pochwalić dziecięcych aktorów, którzy grają na równi ze starszymi kolegami po fachu. Tylko Johnny Depp i Meryl Streep – dwa największe nazwiska – napawają mnie niepewnością, gdy przychodzi do oceny ich aktorstwa. Jest bardzo możliwe, że Depp gra po prostu żałośnie, jak gdyby granie w filmach nie przynosiło mu już żadnej radości i było tylko i wyłącznie sposobem, by zarobić na chleb.. Z kolei Meryl Streep połączyła w swojej roli cechy Jacka Sparrowa ze starczą demencją, co wygląda, jakby była parodią samej siebie. Ewidentnie się opłacało, bo uzyskała nominację do Oscara, ale też może Akademia przyznaje je weterance już automatycznie.
Tajemnice lasu zawodzą pod wieloma względami – zmarnowano ciekawy pomysł, tworząc wyzbytą uroku, nudną i zbyt długą baśniową papkę. Mogła być niezła, gdyby nie pozbawiona polotu musicalowa formuła i przydługa ekspozycja, którą można by zastąpić opowieścią o mrocznej stronie baśniowego świata. Sam będąc fanem i musicali i wszelkiego rodzaju popkulturowych „miszmaszy”, spodziewałem się filmu stworzonego z myślą o mnie. Zamiast tego, otrzymałem typową disneyowską produkcję, która zarobi krocie i nie zmieni niczyjego życia; do tego stopnia, że nawet w metrze nikt nie będzie nucić żadnej z melodii.
Adam Betley
MIĘDZY BAŚNIAMI
W swojej najnowszej produkcji Rob Marshall sięgnął po gatunek, którego współtwórcą był na początku swojej kariery. Reżyser znany z takich filmów muzycznych jak Chicago czy Nine, zaczynał bowiem jako choreograf, pracujący przy realizacji telewizyjnych musicali familijnych. Przywołując z pamięci zapomniane filmy sprzed lat, twórca – tym razem w roli reżysera – powrócił z nową, baśniową opowieścią, w sam raz na zimowe rodzinne wieczory.
Tajemnice lasu to zbiór równolegle rozwijających się historii, o których słyszymy z ust głównego bohatera. Wiele lat wcześniej, leśna czarownica rzuciła na rodzinę piekarza zły czar, wskutek którego nie doczeka się on swojego potomka. Zrozpaczone małżeństwo dowiedziawszy się o ciążącej na nich klątwie, decyduje się spełnić rozkaz wiedźmy, co przywrócić ma dawny wygląd czarownicy, a z nich samych ściągnąć zły urok. Niezbędne do odczarowania atrybuty (czerwona pelerynka, złoty pantofelek czy mlecznobiała krowa) należą jednak do świata rozmaitych baśni, z których to właśnie reżyser stworzył wielobarwną wariację na temat rozmaitych opowieści.
Sztuczność baśniowej charakteryzacji postaci zbliża film Marshalla do konwencji muzycznego spektaklu. Reżyser zdaje się odnawiać model kina sprzed lat, stawiając w dużej mierze na umowność fantastycznego świata. Szczególnie ujmująca jest w tym wypadku kreacja Johnnego Deppa, którego wilczy kostium ograniczony został do sztucznego ogona, domalowanych wąsów i uszatego kapelusza. Taki sposób potraktowania zwierzęcej postaci przywołuje na myśl odłożone już dawno na półki telewizyjne musicale o losach Alicji w Krainie Czarów, w których świat dziwów wypełniał korowód postaci ubranych w nierzeczywiste, animalistyczne kostiumy.
Marshall na nowo odczytuje popularne baśnie, spinając je w ciąg wzajemnych zależności i powiązań. Nie brakuje tu historii o Kopciuszku, Czerwonym Kapturku czy Roszpunce. Rozpoznane przez widza opowieści urozmaicone zostały także przez inne, pośrednio przywołane baśnie (między innymi znane ze Śpiącej królewny cierniowe krzewy torujące drogę księciu). Tytułowy las, który wedle słów jednego z bohaterów rządzi się własnymi prawami, jest miejscem, gdzie spotykają się wszystkie filmowe postaci. To tu, w gęstwinach przeplatają się znane od lat fantastyczne historie, tu także zmienia się bieg ich wydarzeń.
Konstrukcja filmu pozwala dzielić go na dwie umownie oddzielone od siebie części. Pierwsza połowa zdominowana została przez cel, który mają do osiągnięcia poszczególni bohaterowie, zaś sama akcja skupia się wokół realizacji kolejnych zadań. W scenie uroczystości zaręczyn na zamku królewskim, cały wachlarz dotychczasowych wydarzeń zdaje się wieńczyć szczęśliwe zakończenie, a szereg błądzących po lesie postaci, spotyka się pośród radosnych wiwatów. Pozorny happy end zostaje jednak przerwany przez pojawienie się olbrzymki, która pragnie pomścić śmierć swojego męża. Wywołane przez nią trzęsienie ziemi wprowadza do magicznej krainy niepokój i chaos. Strach zbliża bohaterów w ich dążeniach, ich cele ujednolicają się, a przybierająca nowy obrót akcja skupiona zostaje wokół prób pozbycia się z lasu ogromnej postaci.
Marshall wyraźnie uspójnił tę przeobrażającą się rzeczywistość. Cały filmowy świat reżysera powoli przesiąka lękiem związanym z pojawieniem się olbrzymki. Panujący w nim porządek podupada, a tajemniczy las stopniowo staje się coraz bardziej złowrogi i niebezpieczny. Sami bohaterowie zaś zaczynają za wszelką cenę szukać winnego całego zamieszania, niektórzy z nich giną lub gubią się w nieswoich światach (w odpowiedzi na pocałunek księcia, żona piekarza stwierdza, że trafiła do złej historii).
Skomponowany zręcznie nastrój niepokoju, nie kompensuje jednak nieznośnie przeciąganego finału, w którym reżyser zdaje się szukać pomysłu na satysfakcjonujące go zakończenie. Bohaterowie ze zbyt dużą powagą zaczynają zastanawiać się nad siłą rodziny i wartością wspomnień. Twórca baśniowym moralizatorstwem na siłę podtrzymuje ledwo tląca się już historię, która mogła mieć swój koniec w szczęśliwym zakończeniu podczas królewskiej uroczystości. Opowieść dogasająca w ostatnich scenach filmu, niepotrzebnie zrywa z utrzymaną w szybkim tempie i sfilmowaną z przymrużeniem oka pierwszą częścią obrazu Roba Marshalla. Tym samym niepotrzebnie burzy fasadę niewinnie banalnego musicalu.
Dominika Zielińska