Osiem lat bólu

TV No-Go'sThe Missing (2014, reż. Tom Shankland)

Od ogłoszenia nominacji do tegorocznych Złotych Globów minął prawie miesiąc. Chwilowo opadł kurz związany z wyróżnieniem Idy, jest więc dobra pora, by przyjrzeć się pozostałym produkcjom, które znalazły uznanie w oczach członków Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej. Wśród nominowanych seriali próżno szukać wielkich niespodzianek, ale pomiędzy telewizyjnych gigantów zdołało się jednak wcisnąć kilku szaraczków. Jednym z nich jest brytyjskie The Missing, docenione w dwóch kategoriach.

Wyprodukowana dla BBC ośmioodcinkowa seria na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym, co pozwoliłoby stawiać ją w jednym rzędzie z amerykańskimi konkurentami. W obsadzie brakuje głośnych nazwisk, opowiadana historia jest skromna, zarówno w warstwie narracyjnej, jak i technicznej, a na domiar wszystkiego całość rozgrywa się w Europie (przede wszystkim we Francji), co raczej nie jest magnesem dla telewidza zza oceanu. Nic więc dziwnego, że zainteresowania produkcją nie wykazali telewizyjni gracze z pierwszego szeregu, lecz stacja Starz. Zauważenie brytyjskiego serialu przez gremium wręczające Złote Globy można więc uznać za spore zaskoczenie, ale takie z kategorii pozytywnych. Czym The Missing zasłużyło sobie na takie względy?

Kryminał… ale tylko trochę

Sama historia nie sprawia wrażenia przesadnie skomplikowanej. Podczas rodzinnych wakacji w 2006 roku w północnej Francji w niewyjaśnionych okolicznościach ginie pięcioletni Oliver. Mimo usilnych starań miejscowej policji i akcji poszukiwawczej zakrojonej na szeroką skalę, chłopca nie udaje się odnaleźć. Osiem lat później, ojciec dziecka – Tony Hughes (James Nesbitt), nadal żyjący nadzieją, że jego syn się odnajdzie, wpada na nowy trop w sprawie i zaczyna rozdrapywać stare rany. Akcja od pierwszego odcinka biegnie więc dwutorowo, prezentując na przemian teraźniejszość i retrospekcje z okresu po zniknięciu Olivera. Standard, prawda? Zaginione dziecko, zrozpaczeni rodzice, śledztwo prowadzące w coraz to nowe ślepe zaułki. Było i w telewizji, i w kinie (i w rzeczywistości – wielu zauważyło podobieństwo fabuły do historii zaginionej Brytyjki Madeleine McCann, ale twórcy stanowczo odcinają się od tej inspiracji). Na szczęście scenarzyści i reżyser Tom Shankland zdają sobie doskonale sprawę ze słabych punktów swojego serialu i nie próbują się silić na oryginalność. Zamiast tego stawiają po prostu na inne niż zawsze aspekty historii.

MSS1_102_031314_4014.jpgThe Missing (2014, reż. Tom Shankland)

Najważniejszym i jednocześnie najodważniejszym pomysłem z ich strony było przesunięcie akcentu z kryminalnego śledztwa na kameralny, rodzinny dramat. Gdzie w tym odwaga? To proste – fabuła The Missing jest przecież stworzona do tego, by opowiedzieć historię policyjnego lub prywatnego śledztwa, ze wszystkimi dobrze znanymi w tej sytuacji zwrotami akcji i klarownym rozwiązaniem. Twórcy porzucają jednak tą wydeptaną ścieżkę, w zamian proponując przedzieranie się przez gęsto zarośnięty las, gdzie żaden kierunek nie wydaje się być właściwy, a droga przypomina błądzenie po omacku. Głównymi bohaterami są w tym przypadku rodzice Olivera, Tony i Emily (nominowana do Złotego Globu Frances O’Connor), a najistotniejszym wątkiem nie tyle poszukiwanie dziecka, co historia tego, w jaki sposób niewyobrażalna tragedia przez lata wpływała na życie tych dwojga. Oczywiście w żadnym wypadku nie oznacza to całkowitego porzucenia śledztwa. Toczy się ono nieustannie równolegle do siebie, spinając w ten sposób ze sobą poszczególne odcinki. Dzięki zręcznemu poprowadzeniu scenariusza, który w odpowiednich miejscach pozostawia niewyjaśnione luki, nie mamy wrażenia rozbicia serialu na dwie osobne historie. Przeszłość i teraźniejszość zgrabnie się przenikają, pozwalając widzowi na zbudowanie bogatych w szczegóły portretów postaci oraz logiczne podążanie tropem zaginionego Olivera. Mimo lat dzielących obydwie części historii nie ma się wrażenia opowiadania tego samego na nowo, a odnajdywanie kolejnych tropów i układanie w całość porozrzucanych fragmentów łamigłówki sprawia taką samą, jeśli nie większą przyjemność, co w klasycznych kryminałach.

Cisza boli najbardziej

Nie zmienia to jednak faktu, że śledztwo jest tu tylko pretekstem dla przedstawienia dramatu rozgrywającego się pomiędzy dwójką najbliższych sobie osób. Tony i Emily z 2006 i 2014 roku to zupełnie inni ludzie, a obserwowanie zmian w nich zachodzących na przestrzeni tych ośmiu lat jest fascynującym doświadczeniem. Droga od kochającego się małżeństwa do pary próbującej poskładać na nowo swoje życie z potrzaskanych fragmentów, wiedzie przez wiele wybojów i jest zaskakująco różna dla każdego z osobna. Łączy ją tylko nieludzkie cierpienie i ciągle unoszące się w powietrzu, lecz niewypowiedziane na głos pretensje. Czy ktoś tutaj mógł zrobić więcej? Czy ktoś tutaj jest winny? Czy ja jestem winny/a? Te i inne wątpliwości nawarstwiają się z czasem, ale w żadnym momencie nie dochodzi do ich erupcji. Cisza przenika tu aż do kości. Tony i Emily zdają się apatyczni, niezdolni do wykonania gwałtownych ruchów, jakby wraz z Oliverem znikła ich zdolność do wyrażenia wzajemnych uczuć. Momentami atmosfera robi się tak gęsta, że aż prosi się by rozładować ją krzykiem, płaczem, głośnym żalem. Nic z tego. Twórcy nie pozwalają swoim bohaterom na wytchnienie, ich krzyk pozostaje niemy. W relacjach z innymi radzą sobie lepiej – tu łatwiej o znalezienie ujścia dla emocji. Co z tego jednak, skoro potem trzeba spojrzeć w oczy tej najważniejszej, ukochanej osobie i zdaje się to być wyzwaniem ponad siły. Trudno jest nawet wyobrazić sobie ogrom tragedii, jaka dotknęła tych dwojga, a jednak podskórnie rozumiemy zarówno ją, jak i jego. Twórcy nie osądzają, nie stawiają łatwych tez. Choć drogi małżonków podążają zupełnie różnymi torami, nie da się orzec, która jest tą właściwą. Czy taka w ogóle istnieje?

3The Missing (2014, reż. Tom Shankland)

Przed ogromnym wyzwaniem stanął aktorski duet grający głównych bohaterów. Jak już zostało wspomniane, gros przeżyć i emocji towarzyszących Emily i Tony’emu pozostaje niewypowiedzianych. Nie ma tu łatwych rozwiązań, wrzasków, kłótni, rzucania przedmiotami. Tego co przeżywa ta para dowiadujemy się z gestów, półsłówek, automatycznie wykonywanych czynności. Bezruch i apatia mówią tu więcej niż tysiąc słów. James Nesbitt i Frances O’Connor tymi minimalnymi środkami potrafili zbudować znakomite, pełnokrwiste postaci, tworząc jedne z najlepszych kreacji w mijającym roku. Długo po obejrzeniu ostatniego odcinka w głowie zostają obrazy Tony’ego odnajdującego po latach ślady po Oliverze, czy Emily kulącej się w geście niemej rozpaczy.

Nie ma tego złego…

Co ciekawe twórcy The Missing nie spoczywają na laurach i poza głównym tokiem akcji oferują widzom jeszcze sporo więcej. Na drugim planie możemy zaobserwować m.in. wątki dotyczące walki z uzależnieniami, handlu żywym towarem, etyki dziennikarskiej czy pedofilii. Z jednej strony to dobry pomysł, bo pozwala na chwilę oderwać się od stosunków między głównymi bohaterami, z drugiej jednak chwilami przypomina próbę uchwycenia zbyt wielu srok za jeden ogon. Siłą rzeczy wszystkim tematom nie można poświęcić równej ilości czasu, przez co ma się wrażenie, że niektóre z nich zostały potraktowane po macoszemu. Zaburza to odbiór całości, tym bardziej, że scenarzyści na siłę postanowili domknąć wszystkie wątki poboczne w ostatnich minutach serialu. Wyszło to nieco pokracznie, choć główny wątek na szczęście nie ucierpiał. Uczucie niedosytu jednak pozostaje. Mimo wszystko, trzeba oddać twórcom, że ponownie udowodnili, iż odwagi im nie brakuje. Problemu pedofilii, jednego z niewielu wciąż rzadko poruszanych w telewizji tabu, z całą pewnością nie przedstawiono jeszcze nigdzie w równie dosadny sposób jak tutaj.

Pomimo tych wad The Missing pozostaje jedną z większych niespodzianek serialowego roku. Na tyle dużą, że serial planowany na osiem odcinków niespodziewanie doczeka się drugiej serii (z inną historią i innymi bohaterami), czemu jako widzowie możemy tylko przyklasnąć. Choć zgarnięcie nominacji do Złotych Globów było raczej szczytem możliwości – wygrana w jednej kategorii z Fargo czy Detektywem byłaby ogromną sensacją – to brytyjska produkcja jest kolejnym przykładem na to, że nawet najbardziej ogranymi schematami można wiele osiągnąć. Wystarczy tylko dobry pomysł. Oby pamiętali o tym wszyscy serialowi twórcy.

Mateusz Piesowicz