Etiuda&Anima jest festiwalem wiernym tradycji pod wieloma względami. Nie tylko stanowi najstarsze w Polsce filmowe wydarzenie prezentujące osiągnięcia studentów szkół z całego świata, ale i niezmiennie trwa przy obranej przed laty repertuarowej strategii. Oprócz konkursu filmów animowanych i krótkometrażowych w repertuarze można znaleźć również liczne pokazy specjalne i warsztaty, a artystki i artyści z całego świata zjeżdżają do Krakowa, abyśmy na własne oczy mogli zobaczyć sam proces tworzenia ich dzieł.
Otwarciu organizowanej od 1994 roku Etiudy&Animy tym razem towarzyszyła prawdziwie magiczna atmosfera. Sala Rotundy niespodziewanie przekształciła się w wehikuł czasu i wszyscy w niej zebrani mogli podjąć wyzwanie odnalezienia w sobie małego dziecka, a także cofnięcia się do samych początków kina. A wszystko to dzięki odwiedzinom American Magic Lantern Theater Show, którego członkowie przygotowali przepełniony czarem i nostalgią spektakl magicznych latarni. Wyświetlane obrazy dopełniały występy przybyłej z Connecticut trupy teatralnej niepoprzestającej na barwnej narracji, ale zabawiającej widownię także tańcem i śpiewem. Można byłoby tu pewnie mówić o kinofilskiej nostalgii, gdyby nie fakt, że cały spektakl był zdecydowanie przeznaczony raczej dla młodszego widza, który dziecka nie musi szukać dalej niż we własnym odbiciu w lustrze. Fakt, że tego pokroju widownia stawiła się w czysto symbolicznej reprezentacji niespecjalnie poprawił sytuację.
W gąszczu możliwości
Echo przeszłości pobrzmiewało w całym programie festiwalu. Mogliśmy zgłębiać historię z Klasykami europejskiej animacji, profesor Lubelski zaznajamiał nas z najbliższymi swemu sercu francuskimi filmami nowofalowymi, a wieczór inauguracyjny oprócz pokazu latarni magicznej uświetniły jeszcze animowane wspomnienia z I wojny światowej. Specjalnym wydarzeniem była projekcja filmu found footage Panie i Panowie – ostatnie cięcie György’ego Pálfiego. Za jego pomocą węgierski reżyser zaprosił całą zebraną na sali widownię na magiczną podróż do samych korzeni kina – zapierającą dech w piersi najświetniejszymi scenami pierwszych pocałunków, wielkich miłości i równie wielkich rozstań, a także pozwalającą prześledzić utrwalany przez lata na dużym ekranie konstrukt uczucia między dwojgiem ludzi. W repertuarze pojawiły się również nazwiska takich artystów jak Émile Cohl, Dušan Vukotić czy Ion Popescu-Gopo, których rozwój kariery mogliśmy śledzić film po filmie. W dużej mierze to właśnie osoby cieszące się już pewną sławą stanęły na zwycięskim podium. Złoty Jabberwocky trafił do rąk najbardziej uznanej rosyjski twórczyni filmów animowanych czyli Svetlany Filippovej, a srebrny powędrował do jej równie docenionego polskiego kolegi po fachu – Jerzego Kuci.
Trudno jednak nie zauważyć, że podczas festiwalu nadal istnieje podział na znanych animatorów i wciąż anonimowych twórców filmów krótkometrażowych. Laureaci pochylający się na stołem kreślarskim cieszą już powszechnym poważaniem, za to przed nagrodzoną Złotym Smokiem Agnieszką Woszczyńską i odznaczonym srebrem Fulvio Risuleo drzwi do sukcesu dopiero się otwierają, choć te szkolne jeszcze się nawet nie zamknęły. Na pewno ma na to wpływ charakter samego medium. Ci pierwsi prawdopodobnie tworzyli i nadal będą tworzyć animacje, a drudzy wraz z nabraniem doświadczenia sięgną raczej po pełne metraże. Tajemnicą pozostaje za to przyczyna pojawienia się na festiwalu mniej licznej reprezentacji animatorów stawiających pierwsze kroki na ścieżce swojej kariery. Efektem jednak jest zarówno dyskretne ziewanie podczas prawdopodobnie setnej już projekcji tego samego powszechnie poważanego dzieła, jak i opadające powieki w obliczu nawału szkolnych wprawek na miernym poziomie.
Gala zamknięcia (źródło: Etiuda&Anima)
Kinomański voyeuryzm
Na festiwalu nie zabrakło cenionych i rozpoznawalnych postaci, tak na ekranie jak i przed nim. Do grona animatorek i animatorów co roku obnażających tajniki swojego warsztatu, dołączył laureat Oscara – Daniel Greaves. Mimo upływu czasu stworzone przez niego dzieła nie straciły ani aktualności, ani zdolności rozśmieszania publiczności. Artysta z humorem i przymrużeniem oka bada w nich przede wszystkim samą materię, z jaką ma do czynienia rysownik. W jego filmach świat spod ołówka ściera się z tym rzeczywistym (Zmanipulowany), nieporadne koty, przebiegłe rybki i groźni gangsterzy są dwuwymiarowi (Płaski świat), a identyczne króliki mnożą się bez opamiętania (Królik, królik).
Jednym z tegorocznych gości zaproszonych do sekcji Animacja na żywo był również Piotr Dumała. Zafascynowany literaturą pióra Dostojewskiego i Kafki artysta zamiast zaprezentować sposób w jaki powstają jego animacje, opowiedział o pracy nad nowym filmem, w którym wzięli udział aktorzy z krwi i kości. Trochę brakowało tego najbardziej charakterystycznego dla cyklu składnika zapewniającego niepowtarzalną voyeurystyczno-kinomańską przyjemność, a przy tym relacja z planu w dziwny sposób zdawała się sprowadzać do omawiania kolejnych scen i przypisywania imion przedstawionym na zdjęciach członkom ekipy. Pewnym wynagrodzeniem była projekcja jego owianych największą sławą animacji, wśród których znalazła się hipnotyzująca Walka, miłość i praca, a także zdradzenie kilku tajemnic dotyczących inspiracji i pomysłów stojących za kolejnymi stworzonymi przez niego dziełami. Szkoda tylko, że dla wielu na sali dalekie to było od wielkiego odkrycia, a bliższe solidnej powtórce.
Daniel Greaves tworzący w cyklu Animacji na żywo (źródło: Etiuda&Anima)
Wstając z fotela
Nawet na festiwalu każdy film się kiedyś kończy, a żołądek domaga się należnych mu przywilejów. Wtedy trzeba zamienić strawę dla duszy na pokarm dla ciała i ruszyć na poszukiwania czegoś, co uciszy gniewne pomruki organizmu. Właśnie w tym punkcie pojawia się pewien problem. Rotunda stoi tam, gdzie stoi i trudno oczekiwać wokoło bujnego życia kulinarnego. Jednak dysponująca zapewne podobnie skromnymi środkami Kamera Akcja z Łodzi potrafiła jakoś zaradzić temu problemowi. Pewnym wyjściem byłoby zorganizowanie choćby prostego stoiska z kanapkami i kilkoma drożdżówkami, a ideałem postawienie w pobliżu tak modnego ostatnimi czasy food trucka, jak uczyniono to właśnie w stolicy filmu polskiego. Mam tu na myśli postawienie go na dłużej niż dwa, trzy dni. W przeciwnym razie skazuje się miłośników i miłośniczki kina na wizyty w maleńkim sklepiku, który też wyraźnie miał jakąś przygodę z wehikułem czasu, bo tam PRL wydaje się trwać w najlepsze. Nie samym chlebem człowiek żyje, ale i on ostatecznie czasem się przydaje.
Inną kwestią, również znajdującą się w dużej mierze poza samą salą kinową, jest oprawa graficzna całego wydarzenia. Jak na festiwal o animacji przystało Etiuda&Anima nawiązała współpracę z uznanym na tym polu artystą – Mariuszem „Wilkiem” Wilczyńskim. Udekorowane przez niego torby cieszyły swoich właścicieli zarówno przewrotnymi grafikami, jak też pojemnością i solidnym wykonaniem. Z mniej ciepłym przyjęciem spotkały się katalogi, które, jak stwierdziła jedna z festiwalowiczek, lepiej sprawdziłyby się w roli narzędzia zbrodni niż źródła wiedzy o programie. W tej kwestii nasuwa mi się z kolei na myśl katowicki festiwal Ars Independent, który mimo że nie plasuje się specjalnie wysoko w hierarchii tego typu wydarzeń, to zaoferowany przez niego katalog zachwycał estetyką i oryginalnością.
Mimo że z założenia Etiuda&Anima jest festiwalem, który powinien z wyjątkową uwagą pochylać się nad młodymi, wciąż mało rozpoznawalnymi artystkami i artystami, w jej repertuarze dominują raczej nazwiska głośne i uznane. Zamiast przyszłości króluje tam przeszłość. To wszystko każe pamiętać o jednym – między przywiązaniem do tradycji, a stagnacją i zastaniem jest niebezpiecznie cienka granica. Nawet jesienią potrzebny jest czasem mały powiew świeżości.
Alicja Mazurkiewicz