Okazuje się, że nie tylko czarny winylowy krążek nie odszedł całkiem do lamusa. Po latach zapomnienia wraca do łask relikt lat 80. i 90. – kaseta wideo. Po tegorocznym nowohoryzontowym Nocnym Szaleństwie, w całości poświęconym kulturze VHS oraz panelu dyskusyjnym podczas niedawno zakończonego festiwalu „Kamera Akcja” spotykamy się ze znawcą rynku wideo oraz kolekcjonerem filmów. Z Grzegorzem Fortuną będziemy rozmawiać o drugim życiu kaset i nostalgii za dzieciństwem spędzonym w wypożyczalniach.
Mateusz Wiśniewski: Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z kasetami VHS?
Grzegorz Fortuna: Miałem chyba osiem lat, kiedy moi rodzice kupili magnetowid i pierwsze dwie kasety – czeskich Sąsiadów i Krecika. Na rogu mojej ulicy była niewielka wypożyczalnia połączona z cukiernią i punktem Lotto, więc zwykle tam zaopatrywałem się w nowe filmy. Wtedy oczywiście nie liczył się nośnik, ale sama możliwość oglądania akcyjniaków i bajek.
Zbierać VHS-y zacząłem dopiero w liceum, kiedy większość wypożyczalni zamykała już swe podwoje. To chyba wtedy odkryłem, że – mimo czytania rozmaitych gazet i stron internetowych o tematyce filmowej – na kasetach mogę znaleźć setki tytułów, o których nigdy wcześniej nie słyszałem. A ponieważ większość wypożyczalni wyprzedawała asortyment za grosze (zazwyczaj od dwóch do pięciu złotych za film), zacząłem kupować filmy, które wydawały mi się z jakiegoś powodu ciekawe – miały na przykład dziwną grafikę na okładce, szalony tytuł albo opis fabuły, który zapowiadał dużą dawkę filmowej ,,obskury’’.
Ile obecnie liczy Twoja kolekcja?
Około półtora tysiąca kaset, ale zaczynam zdawać sobie powoli sprawę, że dużej części powinienem się pozbyć, bo przestają mi się mieścić w pokoju.
W jaki sposób nabywasz kasety?
Ostatnio głównie na Allegro albo Olx.pl, bo czynnych wypożyczalni, do których można by po prostu pójść i wybrać kasety, niestety już prawie nie ma. Jednocześnie przyznam szczerze, że nie przepadam za kupowaniem przez Internet, bo mam wrażenie, że ta droga pozyskiwania VHS-ów odbiera idei kolekcjonerstwa sporo magii. Zdecydowanie wolę pojechać do jakiegoś małego miasteczka, znaleźć właściciela zamykającej się lub nieczynnej już wypożyczalni i przeszukać strych, na którym trzyma „emerytowane” kasety. Można wtedy znaleźć najlepsze perełki i przy okazji poczuć się jak Indiana Jones.
Tematem numeru jest guilty pleasure. Co dla Ciebie znaczy to pojęcie? Czy posiadasz takie „wstydliwe przyjemności” w swojej kolekcji?
Mam wrażenie, że dzisiaj to hasło w coraz mniejszym stopniu odnosi się do filmów klasy B, bo tanie kino gatunkowe – obskurne horrory czy kiczowate filmy akcji – staje się w Polsce coraz bardziej modne, a jego miłośnicy nie boją się przyznawać, że takie produkcje oglądają z przyjemnością. Ja też zdecydowanie wolę puścić sobie Człowieka-szczura albo Mutanty pragną pięknych kobiet, niż pójść do kina na nowy film Woody’ego Allena.
Trudno mi więc określić mianem „grzesznej przyjemności” horrory i filmy akcji, których oglądania się nie wstydzę. Jeśli miałbym natomiast wskazać jakiś tytuł, który rzeczywiście zalicza się u mnie do kategorii „guilty pleasure”, to byłby to chyba Jem – serial animowany dla nastolatek wydany przez ITI jeszcze w latach osiemdziesiątych. Jem opowiada o nastoletniej producentce muzycznej, która zamienia się w gwiazdę disco przy pomocy… komputera holograficznego. To jedna z tych kolorowych i kiczowatych kreskówek, które mogły powstać tylko w latach osiemdziesiątych, ale jest w niej coś szalenie urokliwego.
Czy Twoja pasja łączy się w jakikolwiek sposób z wykonywaną pracą?
W pewnym sensie tak. O rynku wideo w Polsce pisałem pracę licencjacką (opublikowaną później w skróconej formie w czasopiśmie „Images”) i magisterską, planuję też doktorat i kilka innych publikacji na ten temat. To ciągle zupełnie niezbadany grunt, o którym można by napisać kilkutomową encyklopedię, bo wątków i kontekstów jest bardzo wiele. Wideo zmieniło sposób, w jaki Polacy postrzegali filmy; jego wpływ na społeczeństwo był być może jeszcze większy niż na Zachodzie, biorąc pod uwagę, że wideo debiutowało u nas w czasach PRL-u i pozwalało cieszyć się zachodnimi filmami, których władze nie wprowadziły do kin. Potem, w okresie transformacji, popularność kaset była jeszcze większa, a wypożyczalnie wyrastały na każdym rogu.
Bardzo natomiast żałuję, że nigdy nie miałem okazji popracować w wypożyczalni.
Jak to wygląda dzisiaj? Czy uchowały się jeszcze jakieś wypożyczalnie? Czy są, poza Tobą, jeszcze inne osoby chcące dzielić się swoją pasją do VHS-ów?
Wypożyczalnia to dzisiaj bardzo rzadki widok – coś jak salon gier wideo. W szczytowym okresie popularności kaset wideo w Polsce działało co najmniej kilkanaście tysięcy wypożyczalni; dziś jest ich bardzo mało, a wszystkie, które się zachowały, funkcjonują dzięki płytom DVD i Blu-Ray. W Trójmieście jedyną dobrze prosperującą wypożyczalnią jest chyba gdyński Video Wojtek. Czasami zdarza się, że w małych miasteczkach można jeszcze znaleźć jakieś pozostałości po wypożyczalniach, jak na przykład kilka półek z kasetami, które stoją w kącie sklepu wielobranżowego. Ale to już niestety też coraz rzadziej spotykany widok.
Rynek kolekcjonerski jest niestety w Polsce bardzo wąski – w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych – i ogranicza się właściwie do kilkunastu, może kilkudziesięciu osób, które z zapałem zbierają kasety. Zdarzają się jednak miłośnicy kaset, którzy dzielą się swoją pasją z szerszym gronem widzów – na przykład Krystian Kujda, organizujący wraz z grupą znajomych pokazy filmów z cyklu „VHS Hell”.
Jakie są twoje ulubione gatunki filmowe?
Zdecydowanie horror. Mam wrażenie, że to gatunek, który daje reżyserowi największe możliwości. Oczywiście pod warunkiem, że rzeczony reżyser ma talent. Poza tym uwielbiam westerny, ze szczególnym naciskiem na spaghetti westerny z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Co sprawia, że VHS dzisiaj odżywa?
To wyjątkowo ciekawa kwestia. Wydaje mi się, że głównym czynnikiem jest nostalgia. Dzisiejsi trzydziestoparolatkowie wychowali się na kasetach wideo i po latach z przyjemnością wracają do czasów dzieciństwa, kiedy filmowym guru był właściciel lokalnej wypożyczalni.
Poza tym, kasety stają się powoli reliktami minionej epoki – jeszcze dziesięć lat temu były pogardzane jako coś przestarzałego i nienowoczesnego, dzisiaj są już zabytkami i, w wielu przypadkach, unikatami. To sytuacja analogiczna do tej, którą można zaobserwować na rynku samochodów z PRL-u. Kilkanaście lat temu Trabant czy Syrena to był grat, którego można było kupić za kilkaset złotych. Dziś to już klasyki, a ich ceny potrafią przekroczyć dziesięć tysięcy złotych za model w dobrym stanie. Wątpię, żeby kasety osiągnęły taki sam kultowy status jak na przykład winyle, ale w kręgach miłośników kina gatunkowego raczej nie stracą popularności.
_____________________________________________
Grzegorz Fortuna – rocznik 1991, doktorant na Filologicznych Studiach Doktoranckich na Uniwersytecie Gdańskim, redaktor Klubu Miłośników Filmu (Film.org.pl) i portalu kulturalnego Esensja.pl, wielbiciel polskiej kultury filmowej okresu transformacji, rynku wideo, a także szeroko pojętego kina gatunkowego (ze szczególnym naciskiem na włoskie horrory i westerny).