Największe katastrofy z małego ekranu

Rekinado2DrugieUgryzienie_03Rekinado 2 (2014, reż. A. Ferrante)

Do niedawna żaden szanujący się filmoznawca nie chciał zostać przyłapany na oglądaniu produkcji klasy Z. Bo jak to – zamiast kontemplować wysmakowane estetycznie kadry Béli Tarra, tracisz czas na kiepskie efekty specjalne, fontanny krwi i skąpo odziane aktorki? Na szczęście po burzy, jaką w mediach społecznościowych wywołało Rekinado (reż. A. Ferrante, 2013), niskobudżetowe horrory nie mogły być dłużej ignorowane. Dziś filmoznawca bez wstydu może powiedzieć: „Tak, oglądam złe filmy i świetnie się przy tym bawię”. A nawet napisać o nich artykuł.

Rekinado uderzyło w Stany Zjednoczone 11 lipca 2013 roku, niemal z dnia na dzień stając się międzynarodową sensacją. Do jego (złej) sławy przyczynili się Internauci, którzy tuż po telewizyjnej emisji filmu zaczęli przekazywać sobie wiadomość o nim. Obraz o ławicy żarłaczy, wyrzucanych przez potężny orkan na ulice Los Angeles wydawał się tak absurdalny, że po prostu trzeba było go zobaczyć. Twórcy nie zawiedli oczekiwań: „latające szczęki” to tylko jeden z przejawów ich nieskrępowanej fantazji. Świat, jaki wykreowali, działa według tajemniczych zasad, które mają niewiele wspólnego z powszechnie obowiązującymi prawami fizyki. Miotane przez tornado rekiny obracają w ruinę konstrukcje z betonu i stali, o dziwo nie doznając przy tym najmniejszego uszczerbku. Szybko dostosowują się do nowych warunków, rozpoczynając rzeź wśród zdezorientowanych ludzi.

Na szczęście znajduje się grupa śmiałków, która staje do bezpardonowej walki z krwiożerczymi potworami. Scenarzyści wyposażyli ich w straceńczą odwagę i totalną nieumiejętność przełożenia fantazji na tak zwane życiowe prawdopodobieństwo. W konsekwencji protagoniści gotowi są wzlecieć helikopterem nad szalejące tornado, by wrzucić do niego skonstruowane metodą chałupniczą bomby, wierzą bowiem, że w ten sposób spacyfikują żywioł. Misja udaje się połowicznie – dwie z trzech trąb powietrznych zostają unicestwione, niestety, podczas akcji ginie bohaterka, która pechowo wypadła ze śmigłowca wprost w paszczę przelatującego nieopodal rekina. Mylą się jednak ci, którzy sądzili, że dla nieszczęsnej dziewczyny nie ma ratunku! W finałowej sekwencji zostaje ona wydobyta z brzucha żarłacza. Wydaje się lekko zszokowana zaistniałą sytuacją, ale poza tym nic jej nie dolega. Owe groteskowe „narodziny” (do rozpłatania ciała bestii użyta została piła mechaniczna) są dla bohaterki symbolicznym początkiem nowego życia: wolnego od strachu przed rekinami, u boku przystojnego kadeta szkoły lotniczej.

Mimo że Rekinado dostarcza niezwykłej rozrywki, nikt nie przypuszczał, jak oszałamiający sukces odniesie. Mały ekran szybko okazał się niewystarczający dla „latających szczęk”. Krwiożerczy orkan zaczął szaleć w kinach na terenie Stanów Zjednoczonych jako tak zwany „seans o północy” (midnight movie), co potwierdziło jego status dzieła kultowego. Producenci szybko wyczuli koniunkturę: zapowiedzieli sequel i przekształcili swoje dzieło we franszyzę. Uderzeniu kolejnego „rekinada” towarzyszyła gra video, zabawki dołączane do kanapek jednej z popularnych restauracji, a nawet perfumy (!) sygnowane nazwiskiem gwiazdy filmu.

Szczęki opadają

Jednakże Rekinado nie jest dziełem wyjątkowym. Przeciwnie: to raczej synteza motywów znanych z szeregu innych filmów. Ekranowe żarłacze od lat atakują bowiem w okresie wakacyjnym, kiedy miliony Amerykanów wypoczywają na plażach i… odliczają czas do emisji Shark Week. Misją tego corocznego cyklu programów – przede wszystkim o charakterze dokumentalnym – jest zaszczepienie w telewidzach szacunku do rekinów, który przełoży się na większą ostrożność podczas wypoczynku w miejscach zagrożonych atakiem ludojada. Filmy, w których rekiny nacierają z morza (Malibu – atak rekinów, reż. D. Lister, 2009), z powietrza (Rekinado), a nawet spod ziemi (Rekiny z plaży, reż. M. Atkins, 2011), są dla nich ironicznym kontrapunktem.

Narracje te zazwyczaj opierają się na stałych schematach fabularnych, mniej lub bardziej subtelnie nawiązujących do kultowych Szczęk ( reż. S. Spielberg, 1975). Ot, trzeba skopać tyłek rekinowi (lub kilku rekinom), które terroryzują lokalną społeczność, najczęściej mieszkańców małego nadmorskiego kurortu. Wśród protagonistów równie często zdarzają się wykwalifikowani ichtiolodzy, jak i zwyczajni obywatele. Nie wydaje się jednak, aby strzegący porządku na plażach ratownicy, urocze kelnerki i kucharze ustępowali wiedzą specjalistom. Nie tylko zaskakują znajomością niezwykle rzadko spotykanych gatunków rekinów. Świetnie orientują się w prowadzonym przez nie trybie życia, ulubionych technikach łowieckich i preferencjach żywieniowych. Są przy tym niezwykle skromni. Pytani o źródło tej imponującej wiedzy, zazwyczaj wzruszają ramionami i odpowiadają: „Oglądam Shark Week”.

Bywa, że lokalni rybacy, skuszeni czekającą nagrodą, namierzają i uśmiercają grasującą w morzu bestię. Sprowadzony do wykonania ekspertyzy ichtiolog (w tej roli najczęściej atrakcyjna blondynka, na przykład Brooke Hogan – Rekiny z plaży) orzeka, że dostarczone truchło nie może być poszukiwanym zwierzęciem. Mówi o większym i bardziej agresywnym osobniku, który wkrótce zaatakuje, nikt jednak nie słucha ostrzeżeń. Alarm zostaje odwołany, nieświadomi czyhającego niebezpieczeństwa obywatele masowo wylegają na plażę. Beztroski wypoczynek szybko zmienia się w rzeź: morze zabarwia się od krwi ofiar, a desperackie próby ucieczki przed morderczymi szczękami znaczą porzucone na piasku kończyny i zmasakrowane ciała.

Na szczęście zawsze znajduje się protagonista gotowy stawić czoło potworowi. Należy jednak zaznaczyć, że z filmu na film jego zadanie staje się coraz trudniejsze. Rekiny osiągają bowiem niewyobrażalne rozmiary – czy to z powodu tajemniczej mutacji, czy też rządowych eksperymentów. Wraz z gabarytami wzrasta zasięg ich niszczycielskiej siły. Zbudzony do życia megalodon, przodek dzisiejszych żarłaczy białych, niczym delfin wyskakuje z wody, by strącić w odmęty oceanu przelatujący nad nim samolot pasażerski (Megaszczęki kontra megamacki). Jakby tego było mało, rekiny (lub rekinoidalne monstra) z coraz większą śmiałością opuszczają akweny, by eksplorować nowe terytoria. Nie ograniczają się już do podgryzania surferów, lecz bezczelnie wypełzają na brzeg, aby pożreć Miss Plaży (Podwodna bestia, reż. F. Olen Ray, 2011)! Nikt nie może czuć się bezpiecznie, odkąd „szczęki” zaczynają grasować na suchym lądzie: charakterystyczna trójkątna płetwa, która do tej pory elektryzowała zażywających morskiej kąpieli, zaczyna sunąć po piasku (Rekiny z plaży) lub śnieżnych zaspach (Avalanche Sharks, reż. S. Wheeler, 2013).

Co gorsza, bywa, że unicestwienie rekina jest dopiero początkiem zmagań z bestią. Zabity przez kłusowników żarłacz może powrócić „zza grobu”, by jako Rekin widmo ( reż. G. Furst, 2013) dokonać krwawej zemsty na swych oprawcach. Niematerialny wymiar jego egzystencji znacząco wpływa na poszerzenie terytorium łowieckiego: duch rekina dybie na kolejne ofiary w wannach, cieknących rurach, a nawet szklankach wody (!). Nie mniejszą grozę wzbudzają efekty pracy inżynierów genetycznych, takie jak Sharktopus (reż. D. O’Brien, 2010). Ta przerażająca hybryda rekina i ośmiornicy została pomyślana jako superbroń amerykańskiego wywiadu. Niestety, szybko zrywa się ze smyczy i zaczyna siać spustoszenie u wybrzeży Stanów Zjednoczonych i Meksyku.

Bohaterowie muszą zatem wykazać się nie lada pomysłowością i sprytem, by pokonać potwora. Walczą z rekinami za pomocą parasoli plażowych (Podwodna bestia), pił mechanicznych (Malibu – atak rekinów, Rekinado) i dużej ilości amunicji (Inwazja rekinów, reż. J. Shepphird, 2012). Przetapiają piasek na szkło, aby uwięzić żyjące w nim rekiny (Rekiny z plaży) lub wysadzają potwory w powietrze (Rekiny z plaży, Sharktopus vs. Pteracuda, reż. K. O’Neill, 2014). Wybuch jest tak potężny, że stojący w bezpiecznej odległości protagoniści zostają obsypani szczątkami jego ofiary. Zazwyczaj wygląda to tak, jakby ktoś stojący poza kadrem wyrzucił w ich kierunku wiadro ochłapów.

Podobne zabiegi sprawiają, że trudno zachować powagę podczas oglądania produkcji kina klasy Z. To właśnie dzięki nim seanse stają się jedyną w swoim rodzaju zabawą, pełną wybuchów śmiechu i okrzyków niedowierzania. Szczęki opadają na widok niektórych pomysłów inscenizacyjnych. Wydaje się zresztą, że ich twórcy raz po raz puszczają do widza oko, jakby chcieli powiedzieć:

Wiemy, że te filmy są złe, w końcu sami je robimy

Szczególnym przykładem takiej strategii jest Piraniokonda (reż. J. Wynorski, 2012). Tytułowe monstrum, będące bohaterem pradawnych legend, skrywa się w gąszczu tropikalnych lasów. Nie mają o tym pojęcia członkowie ekipy, która nieopodal realizuje zdjęcia do niskobudżetowego horroru pod obiecującym tytułem Siepacz głów 2. Jego reżyser, Milo (Chris De Chritopher), zastanawia się wprawdzie nad przyczyną tajemniczego zniknięcia asystentki, nikt jednak nie podejrzewa, że padła ona ofiarą „leśnego diabła”.

Uczynienie bohaterów filmowcami pozwoliło twórcom Piraniokondy pokazać dystans, jaki mają do swojej pracy. Członkowie ekipy zostali sportretowani w ironiczny sposób, a ich aspiracje mijają się z rzeczywistymi osiągnięciami. Reżyser nie ma kontroli nad kręconym materiałem, mimo starań, nie potrafi zmobilizować aktorek do zgłębienia psychologii postaci. Kiedy słyszy mrożące krew w żyłach wrzaski jednej z nich, jest przekonany, że dziewczyna nareszcie „wczuła się w rolę”. Wierzy, że w końcu uda mu się nakręcić przyzwoity materiał – niestety, wytwórnia podejmuje decyzję o zawieszeniu produkcji. Wkrótce okaże się, że brak pieniędzy to najmniejszy z problemów z jakimi będzie musiał zmierzyć się Milo.

Produkcje klasy Z gwarantują niezwykłą rozrywkę, o ile podejdzie się do nich z dystansem. Usiądźmy więc przed ekranem z puszką piwa i nie przejmujmy się, że ktoś posądzi nas o zły gust. Bo, jak napisano kiedyś na facebookowym profilu Bardzo złych filmów: „Przecież nikt z nas nie ogląda naprawdę złych filmów – na przykład polskich komedii romantycznych”.

Ewelina Leszczyńska