Totally Fucked Up (1993, reż. Gregg Araki)
W tym szaleństwie jest metoda – zdaje się przekonywać widza Gregg Araki, gdy w prawie każdym kolejnym filmie robi ukłon hołdujący dotychczasowej twórczości. Używane wcześniej motywy przeformułowuje bez zbędnego pietyzmu i zarozumialstwa, za to często z brakiem gatunkowego wyczucia, stylistyczną odwagą i teledyskowym sznytem.
Przeglądając strony Encyklopedii Guilty Pleasures autorstwa Sama Stalla, Lou Harry’ego i Julii Spalding natknąć można się na hasła z różnych dziedzin, bo tłumaczone dosłownie „winne przyjemności” odnosić mogą się nie tylko do konkretnych przedmiotów, osób i wizerunków scenicznych, ale też całych zespołów zjawisk. Na stronach tej przewrotnej książki znaleźć więc można Barbrę Streisand, Liberace’go, ale też Beverly Hills 90210, Kiedy Harry poznał Sally, Terminatora i „wszystkie filmy z mówiącymi zwierzętami”. W kontekście medium filmowego nietrudno jest doszukać się przykładów guilty pleasures. Najczęściej ten rodzaj przyjemności utożsamiany jest z kinem klasy B. Niewyszukane dialogi, infantylna fabuła i pozostawiająca wiele do życzenia jakość efektów specjalnych zaskarbiły sobie jednak rzesze fanów, dla których zarówno monster movies lat 50. jak i nowsze produkcje gore w równym stopniu stanowią uciechę dla oka i doskonały dodatek do miski popcornu, jak i przedmiot analiz i prac naukowych. Z punktu widzenia filmowych twórców sprawa przedstawia się różnorodnie. Jedni odchodzą od wizerunku twórców klasy B, gdy tylko zaczynają pozwalać im na to możliwości finansowe. Inni wykorzystują cechy gatunkowe takiego kina i opierają na nich swoją twórczość – podręcznikowym wręcz przykładem jest twórczość Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza. Nieco odmienną drogę obrał Gregg Araki, który z emblematycznych cech kina klasy B uczynił swój znak rozpoznawczy, łącząc je z kinem drogi, inspiracjami kulturą popularną, specyfiką lat 90., a nawet takimi problemami społecznymi jak pedofilia, homofobia czy zagrożenie AIDS.
Reorientacja
Gregg Araki to jeden z czołowych przedstawicieli New Queer Cinema – nurtu, którego cechy zdefiniowane zostały na początku lat 90. w filmowych wypowiedziach takich twórców jak, między innymi, Derek Jarman, Paul Verhoeven czy Tom Kalin. Jednym z jego wyznaczników jest burzenie narracyjnego schematu – praktykę tę Todd Haynes przeciwstawia przywiązaniu do tradycyjnych form narracyjnych, które są domeną filmów określonych przez niego mianem „filmów heteroseksualnych”. U Arakiego pewne zakwestionowanie tradycyjnego prowadzenia narracji dostrzec można już w filmowym debiucie Three Bewildered People (1987), obrazie utworzonym ze skrawków rozmów telefonicznych i tych mających miejsce w kawiarni. Czarno-białe kadry i guerilla film making – zabieg polegający na wykorzystaniu rzeczywistych lokacji, wraz z ich naturalnymi bywalcami, bez prawnej zgody miasta stosuje również w kolejnym portrecie młodego pokolenia, The Long Weekend (1989). Jednak dopiero The Living End (1992) w sposób pełny realizuje założenia New Queer Cinema, i wraz z innymi filmami o podobnej tematyce, które w latach 1991-1992 docenione zostały w Sundance, Berlinie i Toronto, zaliczany zostaje do wczesnej fazy rozwoju nurtu. W The Living End Araki nie stroni od elementów pastiszu i ironii. W przedstawianym świecie pozwala dostrzec widzowi szereg intertekstualnych nawiązań, jednocześnie nie rezygnując z ukazania „nieprzystawalności” bohaterów do otoczenia. Opowieść o H-pozytywnych mężczyznach wyjętych spod oficjalnie obowiązującego oraz wyznaczanego przez normy społeczne prawa „budziła kontrowersje i dzieliła ludzi tak bardzo, że w barach wybuchały z tego powodu bójki” – wspomina Araki. Premiera The Living End swoim wolnościowym, nihilistycznym przekazem przygotowała grunt kolejnym trzem filmom reżysera, które składają się na Apokaliptyczną Trylogię (Teenage Apocalypse Trilogy): Tottaly Fucked Up (1993), Doom Generation – stracone pokolenie (1995) i Nowhere (1997).
Znikąd nadziei
Totally Fucked Up jest nie tylko najbardziej spójną pod względem gatunkowym częścią Trylogii, ale też jedyną, która nie pozostawia widza w emocjonalnej dezorientacji – do końca pozostaje stonowana, będąc raczej pozbawioną pastiszowych zagrywek, mających wzbudzić szyderczy uśmiech. Krótko mówiąc – jest najmniej guilty. Zanim film na dobre się zacznie, na ekranie widoczna jest notka prasowa mówiąca o odsetku samobójstw wśród homoseksualnej młodzieży. Bohaterami Totally... jest grupa nastolatków pochodzących z Los Angeles. Jednym z nich jest Andy (w tej roli występujący również w kolejnych częściach Trylogii James Duvall), który postanawia uwiecznić przyjaciół na taśmie filmowej, podczas gdy ci opowiadają o swoich marzeniach i rozczarowaniach. Pod względem formalnym Araki eksperymentuje tu najbardziej. Oprócz przetykania części fabularnej video-wywiadami, powstałe w ten sposób jednostki rozdziela jeszcze planszami z hasłami akcentującymi poruszaną problematykę. Z pomocą wielowątkowej, drastycznie urywanej narracji, niespodziewanych skoków montażowych i alinearności portretuje grupę zniechęconych, znudzonych życiem ludzi, którzy czas spędzają na bezcelowym wałęsaniu się, zakupach lub zażywaniu narkotyków. Wszystko odbywa się tu na poważnie i bardziej zachowawczo niż w kolejnych częściach: nacisk położony jest głównie na skutki przemocy, a nie na jej przejawy.
Doom Generation – stracone pokolenie (1995, reż. Gregg Araki)
Trójka młodych bohaterów, punk-rockowa muzyka i samochód mknący amerykańską drogą – druga część Trylogii ma doskonałe predyspozycje do bycia podręcznikowym przykładem kina drogi. Bohaterowie Doom Generation nie mają sprecyzowanego celu podróży, jest ona raczej tułaczą receptą na zastaną nudę, narzędziem radzenia sobie z rzeczywistością. Charakterystyka bohaterów ograniczona jest tak jak fabuła filmu, jedynie do „tu i teraz”. Nastolatkowie nie mają więc przeszłości, ich kontekstowość to jedynie kultura lat dziewięćdziesiątych, utarte slogany na t-shirtach i chwytliwe hasła wzbogacające drugi plan kadru. W 85-minutowym obrazie straconego pokolenia Arakiemu udaje się uchwycić żywiołowość kina sensacyjnego. Z niewyjaśnionych przyczyn spotykani po drodze ludzie pałają chęcią zemsty na Amy (Rose McGowan), a zaprzeczanie ich oskarżeniom prowadzi do kolejnych scen przemocy. Bohaterowie rzuceni w wir szaleńczo mknących wydarzeń są jednocześnie podmiotami i przedmiotami sadystycznych praktyk, na początku przywodzącymi skojarzenia z Martwicą Mózgu (1992), później zyskującymi pełnoprawny status sadystycznego gore. Ale Araki nie poprzestaje na krwawych jatkach rozgrywających się w rytm dźwięków modern rocka. W równie bezpośredni sposób ukazuje młodzieńczą seksualną ciekawość oraz drogi jej zaspokojenia. Jest szybko, głośno i obrzydliwie, a tempo zwalnia głównie po to, by wyeksponować dialogi oparte na przekleństwach. Na wypadek gdyby Doom Generation wydało się nadal zbyt mało guilty warto przywołać ocenę, jaką filmowi postawił Roger Ebert – 0 gwiazdek.
Doom Generation – stracone pokolenie (1995, reż. Gregg Araki)
Ostatni film z cyklu również porusza się w kręgu nastoletnich problemów, jednak tym razem wykorzystuje elementy kina science fiction. O nadchodzącym końcu świata i kryzysie wartości, tak jak w poprzednich filmach, informują nawiązania do literatury, przewijające się w tle tytuły i symbole. W Nowhere nihilistyczny charakter podkręcony zostaje do maksimum i potraktowany dosłownie – w jednej z początkowych scen bohaterka informuje, że według wierzenia radykałów z południowej Kambodży to właśnie dziś skończy się świat i nie ma sposobu, który mógłby temu zapobiec. Efekty specjalnie nie będą jednak użyte tutaj, jak można by było się spodziewać, do zobrazowania Armageddonu. Jedynym elementem „nie z tego świata” jest kosmita. To za sprawą tajemniczego stwora znikają kolejne osoby. Dzieje się to niepostrzeżenie, nie budząc większych emocji otoczenia – świadkiem zajść każdorazowo jest tylko główny bohater. Znakiem nadchodzącej zagłady są patologie amerykańskiego społeczeństwa: zaburzenia odżywiania, nadużywanie speedu, kult gwiazd pop, depresja i samobójstwa. Araki nie reinterpretuje motywów, które do znudzenia pojawiają się w kinie młodzieżowym, jednak wcale nie czuć tu banału tak właściwego dla tej tematyki filmowej. Przenicowuje świat osiemnastolatków, serwując widzowi jaskrawy, gatunkowy kolaż. Można się z niego śmiać lub się nim brzydzić, ale może też zasmucić, w zależności na którą część i z jakiej perspektywy patrzymy.
Nowhere (1997, reż. Gregg Araki)
Na opak
Stylistyczne środki i motywy z Apokaliptycznej Trylogii Araki przenosi do najnowszych obrazów, za każdym razem używając ich ze zmienną intensywnością i dla osiągnięcia różnych celów. W Złym Dotyku (2004) przybysze z kosmosu nie stanowią, tak jak w Nowhere, dosłownej kalki z filmów science fiction. Zamiast tego pełnią funkcję terapeutyczną dla jednego z bohaterów. Mimo tego nawiązania historia o prostytucji nieletnich i pedofilii gubi gatunkowe tropy filmów reżysera z lat 80. i 90. i mogłaby zapowiadać woltę w wybieranych przez Arakiego tematach, gdyby nie kolejne jego obrazy. Ciastko z niespodzianką (2007) to absurdalna historia początkującej aktorki, która po zjedzeniu na śniadanie babeczek z marihuaną musi zmierzyć się z trudnościami dnia codziennego. Skąpana w pastelowych kolorach rzeczywistość staje się dla Jane (Anna Faris) torem z przeszkodami, po którym porusza się nieporadnie, myląc halucynacje z rzeczywistością. Kolejna przewrotna komedia, Kaboom (2010), również utrzymana jest w onirycznej stylistyce, jednak tym razem senne marzenia nie służą odwzorowaniu postrzegania rzeczywistości „na haju”, ale podają wskazówki do rozwiązania kryminalnego wątku, w który zamieszani mogą być ludzie przebrani w zwierzęce maski i zazdrosna czarownica.
Gdzieś po drodze, między przedstawieniami rozparcelowanych ciał, inwazją UFO, drapieżnymi scenami przemocy, społeczną problematyką i młodzieńczą beztroską udało się Ariakiemu wypracować własny styl, którego głównym wyznacznikiem jest brak przywiązań do jakichkolwiek zasad i gatunkowej specyfiki. Dopiero w Białym ptaku w zamieci (2014) reżyser zdaje się zmieniać wcześniej wykorzystywaną taktykę i rygorystycznie przestrzega praw, którymi rządzi się typowy filmowy thriller. Na szczęście, biorąc pod uwagę chęć do eksperymentowania i gatunkową rozbieżność wcześniejszych dokonań, istnieje duże prawdopodobieństwo, że to tylko chwilowy przejaw pokory do kanonu. Pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnych filmach Arakiego dojrzeć będzie można gorzką przewrotność wcześniejszych obrazów, tak dosadnie uosabianą przez kosmitę z Nowhere, który zamiast kolonizować życie na ziemi, uśmierca świeżo zaszczepiony optymizm głownego bohatera, z powrotem kierując go w stronę marazmu i tęsknoty za czymś nieokreślonym.
Monika Boguska