Piękny, urządzony ze smakiem, przestronny salon. Mnóstwo książek i obrazów skąpanych w półmroku. Dwa głębokie, wygodne fotele. W jednym przestraszony, roztrzęsiony człowieczek; w drugim pewny siebie, stanowczy i elegancki mężczyzna.
„This is my design” – wybrzmiewają słowa kwitujące każdą z wizji Willa Grahama (Hugh Dancy), protagonisty jednej z najnowszych produkcji telewizji NBC. Hannibal, który wystartował w 2013 roku, przynosząc jak dotąd dwa pełne sezony, przyciągnął przed ekrany telewizorów rzesze fanów, spragnionych ponownego wniknięcia w psychikę jednego z najciekawszych filmowych seryjnych morderców.
Niekonwencjonalny i niezwykle inteligentny psychiatra – dr Hannibal Lecter, w świecie filmowym zawsze był postacią drugoplanową. Zarówno w Milczeniu owiec (1991, Jonathan Demme), Hannibalu (2001, Ridley Scott), jak i Czerwonym smoku (2002, Brett Ratner), wraz ze swym pojawieniem się na ekranie, potrafił jednak w jednej sekundzie zawładnąć uwagą widza i absolutnie zdeterminować charakter dzieła. Działo się tak w dużej mierze za sprawą charyzmatycznego Anthony’ego Hopkinsa. Niemniej, NBC stanęło na wysokości zadania. Obsadzenie w tej roli Madsa Mikkelsena okazało się strzałem w dziesiątkę. Europejski akcent, elegancja, nieprzeciętna powierzchowność i psychopatyczny błysk w oku – aktor fenomenalnie odnalazł się w nowej roli. W sposób zupełnie naturalny przejął pałeczkę po Hopkinsie, ani na moment nie budząc w widzu wątpliwości, że oto nadszedł godny następca.
Protagonistą, jak już wspominałam, jest jednak Will Graham. Ten młody i uzdolniony pracownik FBI posiada niezwykłą umiejętność wtargnięcia w umysł mordercy i odtworzenia krok po kroku nie tylko przebiegu zbrodni, ale też jej umotywowania. Jest więc bardzo pomocny w dochodzeniach, w których brak dowodów uniemożliwia rozwikłanie sprawy.
Po sukcesie m.in. Dr House’a (2004-2012, David Shore), czy Sherlocka (2010-, Steven Moffat, Mark Gatiss), realizatorzy Hannibala doszli do wniosku, że przepis na sukces stanowi jednostka obdarzona niezwykłym darem. Darem, który sprowadza się do umiejętności dostrzegania czegoś, czego nie dostrzega umysł przeciętnego człowieka. Taki właśnie jest Will. Tylko w przeciwieństwie do House’a, który nie ma raczej budzić sympatii, Graham jest osobą tak prezentowaną, by widz od początku chciał jej współczuć. Na chęci niestety się kończy. Bohater nie jest bowiem zbyt przekonujący. Jego wieczne zmęczenie i cierpienie à la James Dean ujmuje mu wiarygodności i do pewnego stopnia uniemożliwia nie tylko utożsamienie, ale nawet współczucie wobec niego. Niezbyt udana kreacja doprowadza wręcz do psucia suspensu i sytuacji, w której rozwiązanie każdego twistu akcji nie jest dla widza problematyczne – nawet jeśli twórcy w paru momentach będą sugerować, że oto Graham „przeszedł na ciemną stronę mocy” i przystąpił do szeregów Lectera, widz nie da się nabrać. Choćby nie wiem jak silne sygnały do nas wysyłano, zdanie wyrobione o bohaterach w pierwszym odcinku pozostanie niezachwiane.
Denerwujący jest także sposób porozumiewania się postaci. Zamiast rozmowy, widz zostaje zbombardowany mnogością wielorakich, nic nie znaczących mott i sloganów. Zabieg ten nieco sztucznie wynosi konwersacje na wyższy poziom. Wprowadza też bezustanną dwuznaczność wypowiedzi. To akurat słusznie. W końcu każda rozmowa Lectera z potencjalną ofiarą jest manipulacją i grą, w której ZAWSZE to on wygrywa. Lecz zdanie za zdaniem budowane w ten sposób w pewnym momencie staje się męczące. A co gorsza, przestaje cokolwiek znaczyć, gdyż bohaterowie sami zdają się gubić we własnych gierkach.
Wymyślne zbrodnie, krwawe i „mięsiste” sceny, ciemna dominanta kolorystyczna, ponura i wrzynająca się w mózg muzyka… trzeba przyznać, że wszystko to buduje swoisty klimat serialu. Nie wystarcza jednak, by widza oczarować. Wizualność jest niczym w momencie, w którym profil bohaterów kuleje. Ich brak ewolucji i problematyczność w odnalezieniu uzasadnienia dla niektórych czynów sprawiają, że zrozumienie kierujących nimi pobudek jest niezwykle trudne. Ba. Oni sami często gubią się w swoich motywacjach. Jedynie Lecter zdaje się od początku do końca panować nad wszystkim i nad wszystkimi. Być może to właśnie był zamysł twórców? Ukazać pewnego siebie Hannibala i otaczającą go gromadkę dzieci we mgle, nie zdającą sobie sprawy, że ktoś sprawnie pociąga za sznureczki? Jeśli tak, to pomysł świetny, ale wykonanie nieudane. Zdystansowanie bohaterów zaszło tak daleko, że ich losy stały się dla widza obojętne, a irytująca nieporadność tylko podsyca ten efekt.
Nie ulega jednak wątpliwości, że każdy zaciekły fan rozsmakowanego psychopaty, z przyjemnością będzie śledził kolejne odcinki Hannibala. Zainteresowanie seryjnymi mordercami nie słabnie, a trzeba przyznać, że Lecter należy do ulubieńców publiczności. Niestety, ostatni film, który traktował o tej postaci to Hannibal – po drugiej stronie maski z 2006 roku, którego walory artystyczne (i jakiekolwiek inne) należałoby przemilczeć. W serialu obraz czaruje, a Mikkelsen nie pozwala na oderwanie wzroku ani na moment. Dodatkowym atutem jest przewaga formy wieloodcinkowej nad filmem, która tkwi w ilości czasu dysponowanego przez twórców. Dzięki temu możliwe było rozbudowanie wątków postaci, takich jak Dr Chillton i Jack Crawford (Milczenie Owiec). Pojawiają się też Freddie Lounds (Czerwony smok) i Alana Bloom (książka Milczenie owiec), które w stosunku do pierwowzorów zmieniły płeć. Przedstawiona jest historia Masona Vergera, za którą w Hannibalu (2001) poszuka on zemsty. Nawet Will Graham ma swego filmowego odpowiednika (Czerwony smok). Wszystkie te smaczki miło łechtają namiętnych czytelników Thomasa Harrisa oraz fanów filmów powstały na podstawie jego książek.
Każdy, kto choć raz „zasmakował w Lecterze”, choć nie naje się do syta, to z pewnością dogodzi podniebieniu tą przystawką. Przecież tak naprawdę tylko w Milczeniu owiec słynny kanibal znalazł się w towarzystwie dorównujących mu wątków i bohaterów. Ośmielę się stwierdzić, że pozostałe filmy były tylko dość interesującym zbiorem zapychaczy czasu dla kilku scen Hopkinsa. Tak i tutaj. Mikkelsen zdaje się być godnym następcą wielkiego aktora, a towarzyszące mu wątki sporadycznie zdarzają się dorównywać mu finezją.
Aga Kaczmarek