Felieton: Odgrzewanie starego kotleta

powstaniewarszawskiefilm_top2Powstanie Warszawskie (2014)

Czekacie z wypiekami na twarzy na kolejny film o powstaniu warszawskim? Ja nie i na dodatek myślę, że zwrot ku tematyce wojennej nie jest dowodem na patriotyzm polskich reżyserów, ale na ich porażkę w obrazowaniu problemów młodego pokolenia.  

Zaczęło się od Sali samobójców w 2011 roku. Wajda gratulował Komasie, podobnie jak w latach 90. Pasikowskiemu, wyczucia oczekiwań publiczności. I choć film miał swoje wady, wszystko było na najlepszej drodze, żeby polscy twórcy w końcu zaczęli mówić poważnie o dorastającym pokoleniu w oparty na przenikaniu się różnych mediów sposób. Posiłkując się osiągnięciami zachodnich kolegów, zaczęli więc eksplorować tożsamość bananowych dzieci. Niestety szybko okazało się, że dobre złego początki. Rok później Barbara Białowąs nakręciła Big Love, które, miejmy nadzieję, szybko zostanie zapomniane. Sztuczne dialogi, posługiwanie się wyświechtanymi kliszami i pretensjonalny ton filmu został ostro skrytykowany przez Michała Walkiewicza. Na długo zostanie nam w pamięci „dyskusja” reżyserki z krytykiem, podczas której dowiedzieliśmy się, że w Polsce kręci się filmy „o filmie w filmie w ramach filmu”, cokolwiek miałoby to znaczyć.

Kolejnym nieudanym portretem dorastającego pokolenia okazało się Bejbi Blues. Rosłaniecsugerowała, że głupocie nastoletniej dziewczyny winny jest bezrefleksyjny konsumpcjonizm, ślizgając się tak naprawdę jedynie po powierzchni problemów młodego pokolenia, na wszystkie pytania udzielając błahych odpowiedzi. Zwieńczeniem nieudanego pochodu ku nowoczesności było Hardkor Disko. W teledyskowej formie Skonieczny zawarł obraz pokolenia disko i pokolenia hardkoru, choć sam przyznał, że tego drugiego w ogóle nie zna. Film okazał się zdecydowanie zbyt Głębokim Offem, żeby ktokolwiek go zrozumiał.

sala samobojcow 10_6061570Sala samobójców  (2011, reż. Jan Komasa)

Nie wyszło, polscy twórcy o współczesności mówić nie potrafili. Kopiowali pomysły od zachodnich reżyserów, ale bez wyczucia. Silili się na nowoczesne rozwiązania formalne, ale nie do końca potrafili ich używać. Na ratunek polskiemu kinu przyszły tematy historyczne, które w Polsce zawsze zapewniają komercyjny sukces i ogólnonarodowe uznanie. Zwrot w kierunku przeszłości zaczął się od poruszenia kwestii relacji polsko-żydowskich. Pomysł ciekawy, bo przyjęto perspektywę krytyczną. Pokłosie zmusiło nas do przypomnienia sobie o zamiatanych przez lata pod dywan przewinieniach wobec Żydów. Film wywołał szeroką, jak na polskie warunki, dyskusję i niebezpiecznie pobudził opinię społeczną. Ida na szczęście ostudziła te emocje. Pawlikowski uniknął jasnych deklaracji i dosłowności, pokazał różne postawy, uspokoił sumienia Polaków. Porzucono niewygodny temat żydowski, który okazał się potworem spod łóżka dalej budzącym zbyt duży społeczny niepokój. Swoje trzy grosze zdążył dorzucić do dyskusji naczelny mąciciel rodzimej kinematografii – Przemysław Wojcieszek. W Sekrecie zmieszał wszystkie tematy obecne w najnowszych produkcjach. Młoda Żydówka chce odkryć prawdę o śmierci bliskich, w czym pomaga jej chłopak występujący jako drag queen, a domniemanym winowajcą jest staruszek o podejrzanych kontaktach z władzą PRL-owską. Ten koniec końców nieudany film pokazał jednak, że reżyser kultywuje deklarowaną nienawiść wobec polskiej branży filmowej i ma ciekawe, choć czasem absurdalne, pomysły.

Patrząc z zazdrością na przełom lat 50. i 60., kiedy polskie kino święciło międzynarodowe triumfy, twórcy nie poszli jednak drogą outsiderów takich jak Wojcieszek. Postanowili podkulić ogony i wrócić na bezpieczne wody tematyki martyrologicznej. Nie mam wątpliwości, że rzeczywiście przydałoby się świeże spojrzenie na wojnę. Niestety w żadnym z filmów, które powstały w ostatnich latach, takie nowe odczytanie się nie pojawia. Który to już raz wybrzmiał w polskim kinie zachwyt nad wspaniałym bohaterstwem harcerzy i powstańców warszawskich?

Nic nie dzieje się jednak bez przyczyny. Widownia zainteresowana oglądaniem filmów o wspaniałej polskiej historii nie oczekuje dzieł krytycznych. Nawet delikatna sugestia Glińskiego w Kamieniach na szaniec, zrobionych przecież na kolanach, że może harcerze byli jednak ludźmi, spotkała się z krytyką. A prawda jest taka, że duża część społeczeństwa, a już w szczególności młodsza, nie jest tym tematem w ogóle zainteresowana. Pójdą do kina, jeśli szkoła zorganizuje wycieczkę. I na nic się zda wciskanie w usta powstańców górnolotnych słów o patriotyzmie, a tym samym rażące manipulowanie materiałem dokumentalnym, jakiego próbowali Pawluśkiewicz, Ołdakowski i Śliwowski. Takie filmy, jak Powstanie warszawskie młodych widzów do kina na pewno nie przyciągną. Potrzebujemy spojrzenia na to, co tu i teraz, na społeczne przemiany, które naprawdę nas dotyczą. Już niedługo wejdzie do kin Miasto 44 Komasy, kolejny film o powstaniu. Czekam na olśnienie, ale bez wypieków na twarzy. Lepiej znowu się nie rozczarować.

Mateusz Góra