Nie tańcz widzu, jak w telewizji zagrają

communityCommunity (2009-2014, Dan Harmon)

„Abed, czujemy się niekomfortowo, gdy mówisz o nas, jakbyśmy byli postaciami w serialu, który właśnie oglądasz”. Tymi słowami Jeff Winger zwraca się do Abeda Nadira w jednym z początkowych odcinków serialu Community. Gdy zdanie to padło po raz pierwszy, mało kto mógł przypuszczać, jak odkrywczy ma ono charakter. Dziś można je cytować, jako idealnie pasujące do tego, w jaki sposób dzieło Dana Harmona wykracza poza ramy zwykłego postrzegania telewizyjnych sitcomów.

Nieco ponad miesiąc temu, po pięciu latach emisji, NBC pokazała ostatni odcinek Community. Ogłoszona potem decyzja o skasowaniu serialu wprawiła w konsternację rzesze fanów na całym świecie, w tym również niżej podpisanego. Chociaż taki obrót spraw był do przewidzenia. Community nigdy nie gromadziło wielkiej widowni i praktycznie co sezon było wymieniane, jako jeden z programów zagrożonych anulowaniem. Zawsze jednak udawało się z tych kłopotów wykaraskać. Wydawało się, że i tym razem będzie podobnie. Niestety, wyroki szefostwa są nieubłagane i dla twórców oraz widzów nadszedł czas pożegnania z serialowymi bohaterami. Nie zmienia to faktu, że Community dla wielu stało się synonimem nowoczesnej telewizji – wiele oferującej odbiorcy, ale nie za darmo. Wymaga bowiem zaangażowania się w swoistą grę z twórcami, umiejętności odczytywania nadawanych przez nich sygnałów, odniesień i znaczeń. Dan Harmon i ekipa stworzyli serial, który dorobił się określenia „meta-komedia”. Skąd się ono wzięło i co dokładnie oznacza?

Na podstawowym poziomie fabularnym Community opowiada historię Jeffa Wingera (Joel McHale) – wygadanego prawnika, który traci prawo do wykonywania zawodu po tym, jak wychodzi na jaw, że nie posiada dyplomu. Chcąc go zdobyć jak najmniejszym kosztem, Jeff zapisuje się do fikcyjnego Greendale Community College, gdzie poznaje grupę oryginałów większych nawet od niego samego. Britta (Gillian Jacobs) jest byłą anarchistką i aktywistką społeczną, Abed (Danny Pudi) miłośnikiem kultury popularnej o niskich umiejętnościach społecznych i polsko-palestyńskich korzeniach, Shirley (Yvette Nicole Brown) głęboko wierzącą matką trójki dzieci, Pierce (Chevy Chase) starym milionerem o raczej nieprzyjaznym charakterze, Annie (Alison Brie) prymuską, starającą się zdobyć popularność, a Troy (Donald Glover) byłym gwiazdorem futbolu ze szkoły średniej. Już z opisu tych postaci można wnioskować, że ich perypetie dalekie będą od normalności, ale w tym przypadku rzeczywistość znacznie przerasta wyobrażenia. Prawdziwym obiektem zainteresowania Community nie jest bowiem życie studenckie, ale… sama telewizja i wszystkie przejawy jej obecności we współczesnym społeczeństwie.

Samoświadoma telewizja

Gdy w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, francuski teoretyk literatury Gérard Genette publikował prace zawierające koncepcję transtekstualności, nie mógł przypuszczać, że kilka(naście)lat później będzie ona wykorzystywana do opisywania zjawisk zachodzących w telewizji. Wyróżnił wtedy pięć możliwych w obszarze działalności literackiej relacji transtekstualnych, a wśród nich autorską wizję metatekstu. Genette rozumiał go głównie jako działalność krytyczną, wewnętrzną wobec samego tekstu. Są to więc wszelkiego rodzaju wskazówki pochodzące od autora, a mające na celu ujawnić kierunek interpretacji, bądź odautorski stosunek do dzieła. Metatekst jest więc niczym innym, jak komentarzem przypominającym odbiorcy, że to co właśnie czyta/ogląda, nie jest obiektywnie istniejącym bytem, lecz zbiorem znaków o określonej formie. Posiadając tą skromną bazę definicyjną, możemy zrozumieć, na czym polega wyjątkowość Community na tle innych seriali.

community00455

Najprościej rzecz ujmując, Community jest telewizją o telewizji. Ktoś spyta: co w tym odkrywczego? Przecież już emitowane kilka lat temu 30 Rock (również produkcji NBC) opowiadało o pracownikach tejże stacji tworzących fikcyjny program rozrywkowy. Dziś natomiast każdy szanujący się serial wyposażony jest w szereg popkulturowych odniesień. Gdzie więc szukać novum? Otóż Community, choć pękające od nawiązań do kultury masowej, nie czyni z nich celu samego w sobie. Twórcom przyświeca ciągle wyczuwalna na ekranie, pełna samoświadomość tego, że mamy do czynienia z serialem telewizyjnym. Nie chodzi więc tylko o to, żeby sparodiować, lecz zrobić to tak, by widz „wiedział, że my wiemy”. To swoista dwustronna umowa między odbiorcą a twórcami Community. Oglądający są więc w podwójnie uprzywilejowanej pozycji – otrzymują zarówno pastisz, jak i odautorski komentarz do niego. Jednakże nie wszystko podaje się im na tacy. Twórcy wciągają widzów w grę, której zasady mogą błyskawicznie zmienić i niekoniecznie o tym informować. Znakomitym przykładem są odcinki, w których pojawiają się alternatywne rzeczywistości, na czele z „najmroczniejszą linią czasu”. Mamy tam do czynienia chociażby ze „złym Abedem” (przystrojonym w złowrogo wyglądającą, czarną brodę) i innymi odstępstwami od znanego widzom świata. Skomplikowane? To tylko pierwszy przykład z brzegu! Community tylko pozornie jest głupią komedyjką nasyconą popkulturowymi aluzjami. Choć na pierwszy rzut oka to widzowie mają przewagę nad twórcami, jest zupełnie odwrotnie, a zrozumienie wszystkiego, co chciano nam powiedzieć w danym odcinku, wymaga nie lada wysiłku.

Sztuczny świat, prawdziwe emocje?

Czym więc tak naprawdę jest Community? Najbliższa prawdy wydaje się odpowiedź: połączeniem satyry na sitcom, żartu z popkultury i wnikliwej krytyki wpływu mass mediów na ludzkie relacje. Wyśmiewa się tutaj utarte serialowe schematy, na czele z nieśmiertelnym „Will they or won’t they?” („Będą razem czy nie?”). To klisza przedstawiająca damsko-męską parę, która przez długi czas opiera się uczuciom, by w końcu efektownie się połączyć, zwykle w kulminacyjnym momencie serii. W Community „tymi” bohaterami są Jeff i Britta, których schodzenie się obserwujemy przez pięć sezonów. Nawet w najmniejszym stopniu nie wpisuje się jednak ono w schemat. Wraz z każdą sugestią nawiązania romansu, do widza kieruje się pytanie – czemu chcesz to oglądać? Przecież ten rodzaj podglądactwa jest czymś w gruncie rzeczy dziwnym i prymitywnym. Nadal nieprzekonanym twórcy dadzą do zrozumienia, że stereotypowo szczęśliwe rozwiązanie, jest tak naprawdę nudne i patetyczne. „Nie rozumiem czemu nie jesteście razem. Dwójka uroczych, białych ludzi, chodzących razem do szkoły, brzmi idealnie” – oznajmia Shirley, potwierdzając samoświadomość bohaterów na temat kreacyjności świata przedstawionego. „Shirley, nie jesteśmy pandami w zoo”. Błyskawiczna kontra Jeffa skierowana jest bardziej do widza, niż bohaterki. No właśnie, drogi odbiorco, czemu chcesz patrzeć na coś, co nie jest przeznaczone dla Twoich oczu?

tumblr_inline_n1bqb9q6Gz1ryva51

Community zyskało swą sławę w dużej mierze za sprawą znakomicie wykonanych odniesień do kultury masowej, których nośnikiem zwykle jest Abed. Ten telewizyjno-serialowy guru, nie potrafiąc odnaleźć się w relacjach towarzyskich, patrzy na nie przez popkulturowy pryzmat. Wymieniać można długo, bo cytatów pojawia się bez liku. Są nawiązania do filmów, seriali i gier, ale także do miejsc, postaci i produktów, stałych elementów konsumpcyjnego trybu życia. Całe epizody przerabiano na wzór, np. Za garść dolarów czy My Dinner with André. Były odcinki kukiełkowe, wykonane techniką animacji poklatkowej, czy stylizowane na gry z 8-bitowych konsoli lub kreskówki z lat 80. Odwołania często wykraczały poza zwykłe przywołanie jakiegoś zjawiska. Na potrzeby serialu wykreowano takie sztuczne twory, jak cykl filmów akcji Kickpuncher, czy serial Inspector Spacetime, które, bez problemów dadzą się przypisać do realnych odpowiedników. Twórcy kpili również z product placementu, szokując widzów przyzwyczajonych do dyskretnego przemycania na ekran marek sponsorów – tutaj firma Subway pojawia się jako złowroga korporacja, chcąca przejąć Greendale. Wszystko to dzieje się oczywiście z zachowaniem zasad metatekstualności, nie dając zapomnieć, że oglądamy Community, a nie zwykły sitcom.

Pomiędzy tą siecią powiązań, zależności i odniesień, twórcy upychają być może najważniejsze, co przynosi ze sobą Community – wiarę w prawdziwego człowieka. Przez pięć sezonów zadawano widzom pytanie: czy istnieją jeszcze prawdziwe kontakty międzyludzkie? Dziś, gdy wszystko dopasowujemy do wykreowanych przez media wzorców? Czy miłość lub przyjaźń to autentyczne uczucia, czy telewizyjno-serialowe twory? Czy my jeszcze „przeżywamy”, czy już tylko „odtwarzamy”? Dan Harmon i inni zdawali się wielokrotnie wskazywać tą drugą opcję, ale nie ulega wątpliwości, że gdzieś tliła się zawsze iskierka nadziei, iż tytułowa „wspólnota” nie jest tylko wytartym frazesem. Odrzucając metatekstualność i wszystkie popkulturowe odniesienia, zauważymy, że Community zawsze prowadziło z widzem jeszcze jedną grę,  w której stawką był drugi człowiek. Czy udało się ją wygrać?

#SixSeasonsAndAMovie

Dan Harmon, zapytany kiedy serial staje się za bardzo „meta”, odpowiedział: „Gdy czujemy się karani za to, że go oglądamy”. Community nigdy tej granicy nie przekroczyło, nie pozwalając widzom zapomnieć, że przede wszystkim istnieje dla ich rozrywki. Ci zaś odwdzięczyli się najlepiej, jak tylko mogli. Choć serial nigdy nie miał wielomilionowej oglądalności, „wychował” sobie liczne grono wielbicieli, gotowych oddać wiele za ukochanych bohaterów. Stąd inicjatywa #SixSeasonsAndAMovie, odnosząca się do słów Abeda, że idealna długość serialu to sześć sezonów i film pełnometrażowy. Po zakończeniu sezonu piątego, media społecznościowe zalała fala postów z tym hashtagiem, mających przekonać NBC do kontynuowania produkcji. Akcja nie przyniosła pożądanych rezultatów, ale fani nadal nie składają broni, zaciekle walcząc o jakąkolwiek możliwość uratowania serialu (mówi się o wykupieniu praw przez inną stację). Niezależnie od tego, czy się uda, czy nie, nie zmienia to faktu, że Community jest zjawiskiem, jakiego w telewizji do tej pory nie było i na które większość telewidzów może jeszcze nie jest gotowa.

Mateusz Piesowicz