DON HERTZFELDT: SŁODKO-GORZKI

zdj. cover - don hertzfeldt

Jeśli kinofile myślą, że krótkometrażowe filmy animowane nie mogą wywoływać takiego szumu jak filmy fabularne, to z pewnością nigdy nie słyszeli o Donie Hertzfeldzie – pisano o nim podczas Festiwalu Sundance. Człowiek, który w życiu nigdy nie robił nic innego poza animowaniem, do tego sam sobie będący sterem, żeglarzem okrętem, i fenomen, nad którym głowią się znawcy animacji. Przed państwem Don Hertzfeldt.

Mający dziś trzydzieści osiem lat Hertzfeldt jest niekwestionowaną gwiazdą wśród animatorów. Umieszczany na szczytach zestawień najlepszych twórców wszechczasów, z ponad dwustoma nagrodami na koncie i nominacją do Oscara… zdumiewa swoją normalnością. Konsekwentnie odrzuca propozycje wielomilionowych gaż za stworzenie reklam dla chociażby takich gigantów jak AT&T czy United Airlines, argumentując, że jego celem nie jest zarobienie tyle ile się da, tylko próbowanie i robienie dobrych filmów. Rzadko pojawia się publicznie, ale za to chętnie i szczerze mówi o sobie w wywiadach, nieustannie od 1999 roku prowadzi bloga (www.bitterfilms.com), gdzie na bieżąco informuje fanów nad czym aktualnie pracuje. Ale nie tylko. Znajdziemy tam też informacje, że kupił sobie hamak i czasem zawija się w niego i jest jak wiszące burrito, bądź, że rano widział na parkingu rozjechaną paczkę truskawek.

KOMIKSY, VHS I OSOBLIWE SKUTKI OSZCZĘDZANIA NA TAŚMIE

Rysował od zawsze. Już jako dziecko tworzył komiksy, mając piętnaście lat samodzielnie zaczął się uczyć animacji, wykorzystując do tego kamerę VHS (dwa jego wczesne filmy można zresztą zobaczyć na DVD Bitter Films: Volume 1). Po ukończeniu szkoły zdał na kierunek filmowy w rodzimej Kalifornii. W późniejszych wywiadach przyznawał, że tak naprawdę nie czuł szczególnego powołania do animacji. Zdecydował się na tę specjalizację ze względów finansowych – przy filmach animowanych zużywa się nieporównanie mniej taśmy niż przy fabularnych. Był też ostatnim pokoleniem, które uczono jeszcze przede wszystkim klasycznej animacji, bez użycia komputerów.

Już jego pierwszy studencki film – trwający trochę ponad dwie minuty Ah, L’Amour (1995) – przyniósł mu miano twórcy kultowego i jeszcze długi czas po premierze krążył po festiwalach. Ah, L’Amour to kilka scenek przedstawiających tragiczne w skutkach spotkania bohatera (charakterystycznego patyczaka) z kobietami. Choć ten grzecznie proponował im wyjście do kina, komplementował je, bądź zwyczajnie pytał jak się mają, one zupełnie bez powodu reagowały, oględnie mówiąc, agresywnie. W końcu bohater odkrywa jaki jest klucz do kobiecego serca. To pieniądze.

zdj. 2 - genre (1996)Genre (1996)

Kolejny film, Genre (1996), choć nosi jeszcze cechy studenckiej wprawki, także został przyjęty entuzjastycznie. Tym razem bohaterem jest bezimienny królik, który, niczym Klaun Ko-Ko braci Fleischerów, próbuje zbiec z kartki. W końcu pochwycony przez animatora, odgrywa w kilkusekundowych scenkach dwanaście gatunków filmowych: od tych klasycznych, jak romans, komedia, horror, po zupełnie wydumane, jak abstrakcyjny zagraniczny western albo musical science fiction. W końcu zirytowany kolejnymi próbami królik pokazuje sugestywną tabliczkę … pretensjonalny film studencki?, za co dostaje od animatora kuksańca.

Trzeci film Hertzfeldta znacznie się różni od poprzednich. Jest dłuższy, barwny, posiada dość rozbudowaną fabułę i dialogi (improwizowane). Lily and Jim (1997) to historia beznadziejnej randki w ciemno pary tytułowych bohaterów. Spotykają się w restauracji, ale oboje są tak spięci i niepewni, że mają problem z podtrzymaniem choćby najbanalniejszej rozmowy. Gdy decydują się opuścić restaurację, Lily zaprasza Jima do siebie na kawę. Jim co prawda wcale nie lubi kawy, a nawet jest na nią uczulony, ale decyduje się pójść, gdyż tak wypada. W mieszkaniu dziewczyny rozmowa nadal się nie klei, ale mimo to para próbuje się pocałować. Wobec niepowodzenia włączają telewizję, jednak zniechęceni absurdalnym programem wyłączają ją. Po wypiciu kubka kawy Jim zaczyna puchnąć i mieć duszności, nie pozwala jednak sobie pomóc, twierdząc, że czuje się dobrze. W końcu mdleje. W miarę rozwoju historii, Jim i Lily komentują ją wprost do kamery. W finale wzajemnie obwiniają się o zepsucie randki.

zdj. 3 - billy's balloon (1998)Billy’s Balloon (1998)

Billy’s Balloon z 1998 roku stanowi powrót do pierwotnej minimalistycznej estetyki. Historia jest banalnie prosta – balon tytułowego Billy’ego zaczyna go atakować. Okłada go, unosi w powietrze i upuszcza na ziemię, ale przy dorosłych zachowuje się jak zwyczajny balon. Co więcej, to samo przytrafia się innym dzieciom. Short został zaproszony do konkursu głównego Festiwalu Filmowego w Cannes, gdzie Hertzfeldt był najmłodszym twórcą. Zdobył także nagrodę jury na Festiwalu Slamdance.

Bez wątpienia jednak największą sławę przyniósł Hertzfeldtowi film Odrzucone (Rejected, 2000), stanowiący kwintesencję jego stylu. Składa się z kilku scenek-reklam, opatrzonych fikcyjną historią, wedle której Don Hertzfeldt dostał zamówienie na wykonanie animowanych shortów do telewizji. Niestety wszystkie odrzucono, a to co widzimy na ekranie jest ich przeglądem. W miarę rozwoju filmu animator załamuje się psychicznie, historyjki są coraz bardziej absurdalne i brutalne, wszystko dosłownie zaczyna się rozpadać. Odrzucone szybko osiągnęły miano kultowych, The Huffington Post umieścił je nawet na liście najbardziej innowacyjnych animacji minionej dekady. Film docenili zresztą nie tylko widzowie; w sumie nagrodzono go dwudziestoma siedmioma nagrodami, był także nominowany do Oscara w kategorii najlepszy krótkometrażowy film animowany.

zdj. 4 - rejected (2000)Rejected (2000)

NOWY ROZDZIAŁ: EWOLUCJA

Rok 2003 był dla Dona Hertzfeldta przełomowy. Wraz z Mike’iem Judge’em (twórcą słynnej kreskówki Beavies and Butt-head, 1993-1997) zorganizował objazdowy festiwal animowanych shortów The Animation Show. Stanowił on niejako ucieleśnienie wyznawanej przez animatorów filozofii – miał wyzwolić animację od internetu i przywrócić przynależne jej miejsce w kinie. Hertzfeldt mówił w wywiadach: Jeśli widziałeś film w kiepskiej jakości w internecie, czy na jakimś dziwnym małym urządzeniu, tak naprawdę wcale go jeszcze nie widziałeś. YouTube jest świetny, żeby oglądać filmy amatorskie albo jak twój kot spada z dachu, ale to nie jest właściwe miejsce dla „kina”… Filmy należy oglądać w ciemności, z widownią i ze skupioną uwagą; to ostatnie nie podlega negocjacji.

Hertzfeldt i Judge sami też ułożyli programy pierwszych trzech edycji. Wyświetlane filmy wydano później w serii Animation Show, ale nie wszystkie znalazły się na płytach. Chodziło o to, by widzowie nie tylko czekali na DVD, ale też sami ruszyli do kin i zobaczyli animacje jak należy. Na potrzeby festiwalu Hertzfeldt stworzył trzy krótkie filmy wprowadzająco-objaśniające: Welcome to the Show / Intermission In the Third Dimension / The End of the Show (2003). Hertzfeldt opuścił projekt w 2008 roku.

Wcześniej jednak, w 2005 roku powstał film będący kolejnym kamieniem milowym w twórczości Hertzfeldta – The Meaning of Life. Na tle wcześniejszych dokonań wyróżnia go skomplikowana forma. Film trwa dwanaście minut, zaś jego stworzenie zajęło blisko cztery lata. Tak jak i w innych dziełach Hertzfeldta, także i tu wszystkie efekty osiągnięte zostały bez wykorzystania komputera, czy to przy realizacji, czy w postprodukcji. Reżyser korzystał m.in. z wielokrotnej ekspozycji, zdjęć trikowych, gry światła (gwiazdy stworzył przez przekłucie kartki pinezkami i podświetlenie jej od tyłu), kilka technik sam wymyślił. Krytycy zwrócili uwagę na abstrakcyjny charakter dzieła, Atlanta Journal-Constitution nazwała je nawet najbardziej zbliżonym do „2001: Odysei kosmicznej” Kubricka.

Film przedstawia ewolucję człowieka od prehistorii, przez dzień dzisiejszy, aż do setek milionów lat w przyszłość, kiedy ludzki gatunek znacznie się zmieni i zróżnicuje. Niemniej, jego zachowanie pozostanie dokładnie takie jak było. W ostatniej scenie jesteśmy świadkami rozmowy dwóch stworzeń (można się domyślać, że dorosłego i dziecka) dotyczącej sensu życia.

Trzy kolejne filmy Hertzfeldta – Everything Will Be Ok (2006), Jestem z ciebie taki dumny (2008) i It’s Such a Beautiful Day (2011) – powstały jako autonomiczne dzieła, które łączyła postać głównego bohatera, klasycznego every-mana – Billa. W 2012 roku reżyser połączył je w jeden pełnometrażowy film.

zdj. 5 - it's such a beautiful day (2012)It’s Such a Beautiful Day (2011)

Billa poznajemy jedynie poprzez komentarze wszechwiedzącego narratora. Przyglądamy się jego codziennym zmaganiom, pozornie banalnym i nic nieznaczącym czynnościom, spostrzeżeniom przedstawianym w formie mnożących się na ekranie okien. To, co mu się przytrafia, jest, jak to zwykle u Hertzfeldta, słodko-gorzkie, tragikomiczne. W miarę rozwoju historii spostrzegamy, że Bill ma coraz większe problemy z opanowywaniem rzeczywistości, podjęciem decyzji co jest istotne, a co nie. Kolejne wydarzenia są coraz mroczniejsze, surrealistyczne, a my nabieramy przekonania, że Bill zmaga się z zaburzeniami psychicznymi. W kolejnych częściach Bill poddaje się leczeniu, ale mimo to nadal trudno mu odzyskać władzę nad swoim życiem i przywrócić mu równowagę.

Każda z kolejnych części, od razu po premierze wzbudzała niespotykany zachwyt w krytykach. Hertzfeldta okrzyknięto geniuszem, jego filmy arcydziełami – w sumie zdobyły kilkadziesiąt nagród, w tym nagrodę jury w kategorii filmu krótkometrażowego na festiwalu Sundance. Sądzę, że It’s Such a Beautiful Day najlepiej podsumowuje wypowiedź Chrisa Robinsona, twórcy i dyrektora Międzynarodowego Festiwalu Animacji w Ottawie: To arcydzieło. Nie mogę nawet wyartykułować swoich myśli. Ten film wywołał u mnie ciarki, po pokazie nie byłem w stanie uczestniczyć w przyjęciu. Musiałem być sam. Podobnie czuło wielu innych ludzi. Zachwycający, piękny, tragiczny, absurdalny.

W międzyczasie, jako odskocznię od ciężkiej tematyki trylogii, która złożyła się na It’s Such a Beautiful Day, Hertzfeldt zrobił kilkuminutowy prosty film Wisdom Teeth (2010). Ukazuje on spotkanie dwójki bohaterów, z których jeden dopiero co przeszedł zabieg usunięcia zębów mądrości. Zaintrygowany kolega pyta: Mogę wyciągnąć ci szwy? W pierwszej chwili opuchnięty jeszcze bohater oponuje, ale po chwili zgadza się: Ok, ale tylko jeden. Jego kolega przystępuje do dzieła, szew okazuje się jednak znacznie dłuższy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, a na jego końcu czeka nas zaskakująca i oczywiście absurdalna puenta.

Jednak bez wątpienia to trylogia It’s Such a Beautiful Day wyznacza dalszy kierunek rozwoju Dona Hertzfeldta. Konsekwentnie rozwija on stylistykę swoich filmów – pozostaje wierny tzw. patyczakom (choć występują one w różnych formach), coraz częściej wykorzystuje efekty specjalne i kolor. Podobnie jest z tematyką jego dzieł. Na ich przykładzie jak pod lupą widać, jak wyewoluowały od krótkich skeczowych, slapstickowych scenek, naznaczonych czarnym humorem, do kafkowskich wielowymiarowych historii, dotykających zagadnień metafizycznych i egzystencjalnych.

ANIMACJA BARDZO NIEZALEŻNA

Pomimo ogromnego sukcesu, Hertzfeldt nadal tworzy swe filmy niemal zupełnie samodzielnie. Pisze scenariusze, reżyseruje, produkuje, animuje, robi zdjęcia, montuje, nagrywa dialogi i dźwięk, bywa, że sam komponuje muzykę (gra na pianinie i gitarze), pomoc zatrudnia tylko gdy musi, jak w przypadku Lily and Jim, gdzie wspomogli go aktorzy głosowi. Chętnie sięga też po utwory muzyki poważnej Beethovena, Wagnera, Bizeta, Czajkowskiego, Straussa, Smetany. Choć jego filmy trwają zwykle po kilka-kilkanaście minut, składają się z dziesiątek tysięcy odręcznie rysowanych plansz. Do zdjęć wykorzystuje legendarną kamerę Richardson 35mm, zaprojektowaną w latach 40. (sądzi się, że to właśnie nią kręcono animowaną wersję Fistaszków w latach 60. i 70.). Egzemplarz posiadany przez Hertzfeldta jest jednym z ostatnich działających na świecie.

Pytany o to, dlaczego nie przerzuci się na komputery Hertzfeldt odpowiada: Możemy bawić się osiągnięciami ponad stu wspaniałych lat rozwoju technologii filmowej, nie rozumiem dlaczego jakiś artysta miałby wyrzucać ze swojego pudełka niektóre narzędzia. Wielu ludzi zakłada, że skoro kręcę na taśmie i rysuję na papierze, to tylko utrudniam sobie życie, tymczasem moje ostatnie cztery filmy byłyby zupełnie inne wizualnie, gdybym nakręcił je cyfrowo. Jedyne co się liczy, to to, co w ostateczności widać na ekranie, nie jak się osiągnęło ten efekt. Na koniec podsumowuje: Chciałbym, żeby wszyscy znaleźli kamery czy inne narzędzia do animacji, które najlepiej posłużą ich filmom i po prostu skończyli ten temat.

 Zdumiewa jak Donowi Hertzfeldtowi udało się pozostać normalnym. Jego fanpage na Facebook’u followuje grubo ponad trzydzieści tysięcy ludzi,kadry z jego filmów krążą po internecie w formie memów, awatarów i gifów, najbardziej oddani fani nawet tatuują sobie bohaterów jego filmów, a mimo to Hertzfeldt nie tworzy wokół siebie nimbu wielkiego artysty. Szczerze opowiada o animacji jako rzemiośle i jej służebnej funkcji względem historii: Myślę, że zawsze podchodziłem do animacji w dziwny sposób, trochę jak zwykły filmowiec, który zupełnie przypadkiem robi film animowany. Montaż, historia, dźwięk – to zwykle te rzeczy najpierw przychodzą mi do głowy. Animowanie to często po prostu robota, przez którą muszę przebrnąć, żeby połączyć poszczególne elementy i opowiedzieć historię.

O bezprawnym rozpowszechnianiu swych dzieł w internecie i reklamach niektórych firm, bardzo wyraźnie inspirowanych jego twórczością, mówi tylko, że nie chce ruszać z ich autorami na wojnę, narzeka jedynie, że filmy te są w kiepskiej jakości.

zdj. 6 - inspirowana tworczoscia hertzfeldta reklama kellog's pop tartsInspirowana twórczością Hertzfeldta reklama Kellog’s Pop Tarts

Jak prawdziwy tytan pracy Hertzfeldt oczywiście nie zasypia gruszek w popiele. W grudniu zeszłego roku wydał swą pierwszą powieść graficzną The End of the World, która powstała jako zlepek pomysłów, których nie udało się zawrzeć w filmach. Dla National Film Board of Canada stworzył trzydziestosekundowy hołd dla Normana McLarena – Day Sleeper. Według jego strony aktualnie pracuje nad trzema projektami, dwoma krótszymi i jednym pełnometrażowym. A poza tym co u niego? Wejdźcie na www.bitterfilms.com i się przekonajcie.

 Iga Lipińska