Polska 2014, 72’
reż. Krzysztof Skonieczny
scen. Krzysztof Skonieczny, Robert Bolesto
zdj. Kacper Fertacz
wyst.:Marcin Kowalczyk, Jaśmina Polak
Agnieszka Wosińska, Janusz Chabior
Skonieczny zrobił film i zrobił go ze swadą. Hardkor Disko to przyjemność dla oka i dla ucha, jeśli jednak ktoś oczekuje od niego zapowiedzianej „bomby”, szoku, czy pożywki intelektualnej, srodze się zawiedzie. Choć trzeba uznać pewną artystyczną wirtuozerię, to brak tu nowatorstwa, autentyczności, a przede wszystkim punktu zaczepienia. W mnóstwie motywów gubią się tropy i gubi się widz.
Jak chce się robić filmy po swojemu, to trzeba samemu sobie skombinować kanapki z hajsem i z hajsem. Co często podkreślane Hardkor Disko to niezależna produkcja powstała za niecałe sto tysięcy złotych bez państwowych dotacji. Film jednak nie pozostaje w tyle za dofinansowanymi projektami, a pod wieloma względami znacznie je wyprzedza. Wygląda kasowo. Co w nim wartościowe to forma. Ujęcia są przemyślane i dopracowane. Wyraźnie uwidacznia się tu wypracowany przy teledyskach warsztat Skoniecznego. Niektóre sekwencje wyglądają wręcz jak zrobione pod muzykę. Wszystkie jednak robią wrażenie, są ukształtowane z gracją i wyczuciem.
To na czym film traci to jego treść. Oto zostaje widzowi zaserwowana cała seria motywów, z których żaden nie wydaję się być doprowadzony konsekwentnie do końca. Hardkor Disko sprawia wrażenie zrobionego za bardzo po swojemu, jakby reżyser chciał w nim zawrzeć wszystkie pomysły na raz. I tak mamy tu podział fabuły rodem z greckiej tragedii, nieumotywowaną brutalność towarzyszącą nam od pierwszych scen, są oniryczne wizje, Bajm, Dwa plus Jeden i Anna German. Wszystko to trochę jak klipy do różnych piosenek zebrane i połączone ze sobą przypadkowo.
Pokolenie hardkoru, o którym mówi Skonieczny, to szukająca wrażeń młodzież z bogatych domów, wciągająca kokainę z ekranów iPhone’ów, paląca marihuanę, faszerująca się pigułami i (hardcore!) niepłacąca za taksówki. To ludzie dla których albo grubo albo nic, albo zmysły ci dopierdala, albo trwa się w otępieniu. Przede wszystkim jednak pokolenie to jest pokoleniem, którego nie ma, albo raczej, które istnieje tylko w wyobraźni przeciwstawionego mu pokolenia disko. Nie ma grupy, której film ten mógłby być „głosem”. Charakterystyka owego pokolenia jest kliszą ze spojrzenia starszych generacji. Sama Jaśmina Polak, podczas rozmowy w czasie spotkania Nocnego Studenckiego Klubu Filmowego w Kinie pod Baranami stwierdziła, że nie rozumie głównej bohaterki, nie zna takich ludzi i nie wie gdzie można takich ludzi spotkać. Hardkorowa młodzież Skoniecznego nie buntuje się przeciwko sytuacji w jakiej się znajduje, z nikim nie walczy, zamiast tego na kolejnych imprezach w modnych lokalach i hipsterskich domówkach zagłusza wszystko głośną muzyką.
Marcin (Marcin Kowalczyk) nie pasuje do hardkoru, nie pasuje do disko. Patrząc na wszystkich spode łba pozostaje poza tym podziałem, ma inny. Choć jego motywy nie zostają podane wprost, a może właśnie z tego powodu, nie da się uniknąć wrażenia, że jest on siłą anarchistyczną. Trudno tylko przypisać mu jakąkolwiek przynależność. Nic o nim nie wiadomo, przedstawiono tylko sam dokonywany przez niego proces destrukcji rodziny utożsamiającej co? Dorobkiewiczów, konsumpcjonistów, konformistów? Poświęcając marzenia dla zysku z niezadowalającej i pogardzanej pracy, ojciec głównej bohaterki (w tej roli Janusz Chabior) zapewnia sobie i swojej rodzinie życie na wysokim poziomie, mieszkanie w doskonale usytuowanej i nowoczesnej kamienicy, i głowy wolne od jakichkolwiek problemów finansowych. W tym świetle podział społeczny jaki wyznacza Marcin jest odmienny od pokoleniowego, przebiega klasowo, a on sam staje w tłumie kontestujących burżuazję obywateli wieku XX-tego. Gdy śni o ciskaniu koktajlem mołotowa w policyjny wóz jest w nim coś z hiszpańskich indignados, coś z wandala, coś z anarchisty. I można by go próbować ugryźć z różnych stron, ale wobec milczenia twórcy widz pozostaje z niemiłym i niesatysfakcjonującym wrażeniem, że może to tylko socjopata. Zremiksowanie filozofii Nietzschego, które chciał tu zawrzeć reżyser nie stworzyło Marcina-nadczłowieka, a Marcina upośledzonego. Wycofany, milczący pozostaje nieznajomym do końca. Nie sposób go poznać, tak jak Jaśminie nie było dane zrozumieć swojej postaci.
Pozostając z nieuzasadnioną przemocą niedorysowanego bohatera i pokoleniem, którego nie ma skonsternowany widz może sięgnąć jeszcze tylko do uzasadnienia samego reżysera. Upadek wszelkich wartości jest bliski, dezorientacja moralna wisi na włosku mówi w wywiadzie Skonieczny. W tym świetle wiadomo już że gdy knot się spala, a film kończy, obiecana „bomba” nie wypala bo ładunek jest nierzeczywisty, dawno przedatowany. Nie ma upadku wszelkich wartości, nie ma burżuazji i seksualnej rewolucji, rok 1968 dawno minął.
Michał W. Jagła
Film można zobaczyć w Kinie Pod Baranami.