Wilk z Wall Street
(The Wolf of Wall Street)
USA 2013, 179’
reż. Martin Scorsese, sc. Terence Winter,
zdj. Rodrigo Prieto, prod. Riza Aziz, Leonardo
DiCaprio, Joey McFarland, Martin Scorsese,
Emma Tillinger, muz. Howard Shore, wyst.:
Leonardo DiCaprio, Jonah Hill, Margot Robbie,
Matthew McConaughey, Kyle Chandler
Kryzys gospodarczy jest niezwykle nośnym filmowym tematem. Co roku, zazwyczaj w pochmurnym okresie jesienno-zimowym, otrzymujemy kilka produkcji poświęconych temu zagadnieniu, w tym przynajmniej jedną znaczącą (dla przykładu: w 2010 roku było to Wall Street: Pieniądz nie śpi Olivera Stone’a, rok później Chciwość J. C. Chandora). Plus kilkanaście fabuł, w których kryzys jest stymulatorem działań bohaterów, takich jak ubiegłoroczne Zabić, jak to łatwo powiedzieć Andrewa Dominika.
W tym roku do tego zaszczytnego grona „kryzysowych twórców” dołączył Martin Scorsese z filmem Wilk z Wall Street. Piąty film duetu Scorsese-DiCaprio opowiada (a raczej rekonstruuje na podstawie książek – pamiętników bohatera) historię Jordana Belforta, maklera, czy jak go na początku lat 90. ochrzcił Forbes: pokręconego Robin Hooda, który zabiera bogatym, a daje sobie oraz swojej wesołej kompanii maklerów.
Historia „od pucybuta do milionera” wydaje się ulubionym tematem, wręcz konikiem, Scorsese. Od lat reżyser kręci bowiem filmowe moralitety według podobnego schematu fabularnego, w takt tej samej melodii: szybki wjazd windą na szczyt drabiny (czy to gangsterskiej familii Chłopaków z Ferajny, czy kariery pilota i konstruktora lotniczego Howarda Hugesa) i jeszcze szybszy spadek. Wyjątkiem jest Hugo i jego wynalazek sprzed dwóch lat, produkcja familijna zrobiona dla wnuczek reżysera oraz hołd złożony Mélièsowi.
Jednak tym razem Scorsese zadziwił wszystkich – nakręcił moralitet komediowy, cierpki, gorzki, ale niepokojąco zabawny. I można by retorycznie zapytać, „a cóż w tym złego?”. Otrzymujemy bowiem niemal 3-godzinny zbiór skeczy, przepełniony zabawnymi (jednymi mniej udanymi, drugimi bardziej) dialogami, których starczyłoby na dziesięć innych fabuł. Wilk z Wall Street tak kipi żartami, że historia schodzi na drugi plan, wydaje się jedynie pretekstem, łącznikiem pomiędzy gagami, takimi jak scena biurowej zabawy wykorzystującej karła jako ludzką lotkę. I tak obserwujemy w kolejnych scenkach wyczyny Belforda i jego ferajny: w biurze, na jachcie, w samolocie, czy samochodzie. Bardziej przypomina to wyczyny Jackass’ów na antenie MTV, niż seans filmu Scorsese w kinie.
Nie oznacza to, że film ogląda się źle – wręcz przeciwnie. Na posylwestrowym pokazie pełna sala zanosiła się śmiechem. Film „dla każdego”, na którym zarówno operator koparki jak i naukowiec pracujący w CERNie przy Wielkim Zderzaczu Hadronów, będą się bawić równie dobrze. I widać to jest właściwa, „box office’owa” droga do sukcesu dla przyszłych filmów Scorsese. Na naszym skromnym rynku najnowszy film duetu Scorsese-DiCaprio w pierwszym tygodniu wyświetlania zebrał bowiem niewiele mniej dochodów, niż cztery ich poprzednie produkcje razem wzięte w ich premierowych tygodniach.
Pomimo, iż podobno każda z przedstawionych sytuacji miała miejsce (potwierdza to między innymi magazyn „Time”) to ich nagromadzenie sprawia, że nie wierzymy w „maklerski półświatek” ukazany przez Scorsese. O wiele lepsze, bardziej realne wrażenie robi dyptyk Wall Street Olivera Stone’a, czy wspomniana Chciwość J.C. Chandora.
W filmie nie widać również reżyserskiego kunsztu twórcy – o ile trudno przyczepić się do odwzorowania realiów epoki (moda, auta, wielkie telefony komórkowe), o tyle sam montaż oraz podkład muzyczny wskazują raczej na „dzieło” 20-latka po speedzie, niż 71-letniego reżysera.
W jednym z wywiadów Martin Scorsese powiedział, że dorastając w Małej Italii, włoskiej dzielnicy Nowego Jorku, masz dwa wyjścia – zostać gangsterem albo księdzem. Reżyser, po początkowym wyborze seminarium, zdecydował się na studio filmowe. Miłość do kina wygrała. Został reżyserem z misją. W realistyczny sposób ukazywał zło, tkwiące w każdym, a my, widzowie, mogliśmy się identyfikować z ukazywanymi postaciami. Dwudziestolatkiem wchodzącym po szczeblach gangsterskiej kariery, czy taksówkarzem z syndromem wietnamskim. W Wilku z Wall Street czegoś jednak brakuje – jest zło, nadziei jednak nie ma, kary również. Tandem Scorsese-DiCaprio zrobił słaby film, to fakt, ale przynajmniej lekki i zabawny.
Mateusz Wiśniewski