USA 2013, 132′
reż. Lee Daniels, scen. Danny Strong,
zdj. Andrew Dunn, muz. Rodrigo Leão,
wyst.: Forest Whitaker, Oprah Winfrey,
Lenny Kravitz, Cuba Gooding Jr., Robin
Williams, James Marsden, Liev Schreiber,
John Cusack, Jane Fonda, Alan Rickman
Dzięki kilku jego słowom Eisenhower sprzyja rasowej integracji, Kennedy wspiera prawo głosowania, Johnson tworzy program „Wielkiego Społeczeństwa”, a Nixon choć na chwilę zamyśla się nad swoim postępowaniem. Cecil Gaines, skromny i powściągliwy kamerdyner, kolejnym rezydentom Białego Domu wraz z herbatą i ciasteczkami serwuje zmieniające bieg historii wskazówki. Zaproszeni przez niego dyskretnym skinieniem obleczonej w białą rękawiczkę dłoni, wyruszamy na wyprawę przez ponad siedemdziesiąt lat historii Stanów Zjednoczonych.
W Kamerdynerze Lee Daniels, otulony bezpiecznym terminem „inspirowane prawdziwą historią”, na tle zmieniającej się w XX wieku sytuacji Afro-Amerykanów, odmalowuje barwne koleje losu kamerdynera i jego rodziny. Cecil Gaines urodził się na należącej do białych bogaczy plantacji bawełny. Gdy ją opuszcza, jeszcze jako młody chłopak, zostawia za sobą oszalałą z rozpaczy matkę i ciało zabitego ojca, a zabiera jedynie strach przed białymi panami, którzy ze wzruszeniem ramion potrafią unicestwić całą rodzinę. Świat nie przyjmuje go z otwartymi ramionami. Pozbawiony pracy, jedzenia i miejsca do spania, błąka się po zalanych deszczem bezdrożach. Pewnego dnia, zmoknięty i wygłodniały, staje przed rozświetloną witryną pełną słodkich przysmaków. Bohater decyduje włamać się i zginąć z brzuchem pełnym nieziemskich rarytasów, zamiast wydać ostatnie tchnienie w którymś z pobliskich rowów. Niespodziewanie pojawia się jednak trzecia, zaskakująca opcja i chłopak, mimo przyłapania na gorącym uczynku, zostaje tam zatrudniony, a w niedługim czasie trafia do Białego Domu.
Tam Cecil nieszkodliwie przemierza następne dekady amerykańskiej historii. Przy przełomowych wydarzeniach zatrzymuje się tylko na chwilę, nie wypuszczając z ręki srebrnej tacy. Nasuwa się pytanie, na ile ukazywanie Afro-Amerykanów jedynie jako pracowitych i niezawodnych, stanowi skuteczną walkę z rasizmem? W jednej ze scen Martin Luther King poucza Louisa, buntowniczego i aktywnego politycznie syna głównego bohatera, że nie powinien wstydzić się swojego ojca, bo ten ze swoją usłużnością, też ma wkład w walkę o równość rasową. Staje się zatem zupełnie jasne, że Cecil może popchnąć kolejnych prezydentów do wspierania integracji i równouprawnienia, dzięki oddaniu się pastowaniu butów i polerowaniu srebra.
Każdy z prezydentów zostaje wyposażony w pakiet charakterystycznych cech i twarz gwiazdy światowego formatu. Dobrym aktorom odebrana jest możliwość gry na miarę ich talentu, a zamiast tego zmuszeni zostają do parodiowania i przedrzeźniania. Dwight D. Eisenhower (Robin Williams) jest ciągle podenerwowany i w złym humorze. John Kennedy (James Marsden) oślepia bielą zębów i czarem osobistym. Lyndon Johnson (Liev Schriber) wykrzykuje polecenia do pracowników zza uchylonych drzwi toalety. Richard Nixon (John Cusack) dużo się poci. Ronald Reagan (Alan Rickman) jest wyraźnie skołowany. Harry Truman, Gerald Ford i Jimmy Carter w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach, wypadają gdzieś po drodze z prezydenckiego obiegu. Wszyscy ci, którym dane było pokazać się na ekranie, prędzej, czy później szukają porady u swojego niezastąpionego kamerdynera. Reagan jako jedyny nie daje się przekonać perswazyjnie cichej obecności Cecila i uparcie tkwi w swoim sprzeciwie wobec zniesienia apartheidu. Jednak ze względu na to, że w pojedynkę i tak zmienił solidny kawał historii, wyjątkowo można wybaczyć to niepowodzenie zapracowanemu kamerdynerowi.
Daniels raz zbliża się do rzeczywistych faktów, to znowu uwiedziony wizją lśniącej złotem statuetki Oscara, dryfuje w świat imaginacji. Balansując pomiędzy anty-rasistowskim gniewem a szybkim usprawiedliwianiem białej władzy, nie uraża niczyich uczuć, ale i nie wzbudza żadnego zainteresowania. Śladem jednej negatywnej białej postaci, bezzwłocznie podąża tu kilka pozytywnych, a po nieprzyjemnej sytuacji, wkrótce następuje czarująca. Wszystko zostaje przyjęte przez widza z lekkim ziewnięciem.
Atmosfera Kamerdynera na chwilę ożywia się wraz z pojawianiem Oprah Winfrey. O ironio, jedna z najpotężniejszych kobiet w całych Stanach Zjednoczonych gra znużoną, uzależnioną od alkoholu i tkwiącą w domu żonę Cecila. Mimo to udaje jej się stworzyć postać na swój sposób charyzmatyczną i niestrudzenie zabawiającą widzów cynicznymi uwagami. „Bardzo mi przykro z powodu prezydenta, ale ty i ten Biały Dom możecie pocałować mnie w tyłek” – potrafi rozjaśnić dobrych kilka minut filmu. Przy swojej żonie Cecil, grany przez Foresta Whitakera, wydaje się zaledwie mdłym historycznym przypisem, człowiekiem może i posiadającym wiele historii do opowiedzenia, ale pozbawionym przy tym siły i charakteru. Wszystkie wątpliwości strząsa on szybkim ruchem białej rękawiczki.
Oglądanie Kamerdynera przypomina wędrowanie po galerii pełnej woskowych figur. Mijamy dobrze znane nam twarze, z etykietek doczytujemy najważniejsze fakty i w ciągu zaledwie dwóch godzin udaje nam się poznać siedemdziesiąt lat amerykańskiej historii. Czy poświęcając życie służbie, możemy zmienić świat? YES, WE CAN! – krzyczy reżyser jednym głosem z Barackiem Obamą.
Alicja Mazurkiewicz