The Cat Lady (2012, Mark J. Lovegrove, Remigiusz Michalski)
Wysyp gier gatunku survival horror w ostatnich latach zaowocował swoistym rozłamem wśród wielbicieli cyfrowych dreszczowców. Czy mniejsze gry, które stawiają na klimat i atmosferę, mają szansę w starciu z wysokobudżetowymi hitami wielkich wydawców?
Ostatnie lata były niezwykle łaskawe dla fanów gatunku gier wideo znanego jako survival horror. Rynek obrodził dziesiątkami tytułów, które, z mniejszym lub większym powodzeniem, wpływały na wyobraźnię grających i wywoływały lekki niepokój, strach czy nawet stany lękowe. Siła cyfrowych horrorów tkwi w tym, że w odróżnieniu od swoich filmowych czy książkowych odpowiedników, w grach wideo odbiorca nie jest jedynie biernym świadkiem rozwijających się wydarzeń, lecz bierze w nich czynny udział, przez co jeszcze mocniej może poczuć zimne szpony strachu na swoim gardle.
Niestety, pomimo prawdziwego wysypu survivali w ostatnim czasie, twórcy tylko kilku z nich zdają się naprawdę rozumieć istotę gatunku. W większości przypadków stosują oni pewien szablon, w którym używają dość prymitywnych technik straszenia, takich jak efekt „diabła z pudełka” (ang. Jump Scare), albo posługują się przesadzoną do granic możliwości (i dobrego smaku) dawką przemocy. Jakby tego było mało, tendencje rynkowe pokazują, że połączenie survival horroru i gry akcji jest obecnie najpopularniejszym produktem w tym segmencie rynku. Gry takie jak Resident Evil 6 czy Dead Space sprzedają się w milionach kopii i z każdą kolejną odsłoną swoich serii coraz bardziej dryfują w stronę czystej akcji, odchodząc od ukochanego przez fanów gatunku klimatu grozy.
Na szczęście jednak rynek gier niezależnych ma do zaoferowania swoje perełki gatunku survival horror, które z powodu braku funduszy i siły roboczej nie uciekają się do używania graficznych fajerwerków, tandetnych sztuczek wykorzystujących nieuwagę odbiorcy czy epatowania przemocą w każdym możliwym momencie. Gry indie są tworzone zwykle przez pasjonatów, którzy brak wielkich nakładów finansowych nadrabiają pasją i jasną wizją swojego dzieła.
Taką pasję widać w The Cat Lady, przygodowym horrorze studia Harvester Games, które ma swoją siedzibę na Wyspach Brytyjskich, lecz przewodzi mu nasz rodak – Remigiusz Michalski. The Cat Lady nie jest grą dla każdego. Historia w niej opowiedziana zaczyna się od próby samobójczej głównej bohaterki, Susan Ashword, i skupia się na jej walce z chorobą. Scenariusz jest niezwykle dojrzały i bogaty w realistyczne dialogi, a elementy nadnaturalne są weń wplecione z taktem i odpowiednim wyczuciem czasu. Klimat smutku i zaszczucia jest dodatkowo budowany dzięki niesamowitej, ręcznie rysowanej grafice. Gracz czuje się tak, jakby obserwował plansze ruchomego komiksu, i to piekielnie niepokojącego i przerażającego komiksu. Na dodatkową uwagę zasługuje wspaniała ścieżka dźwiękowa oraz talent aktorów podkładających głosy postaci (szczególnie dobrze sprawiła się tutaj Lynsey Frost użyczająca głosu głównej bohaterce). The Cat Lady dowodzi, że za małe pieniądze można zrobić grę, która potrafi przerazić w subtelny, wręcz cichy sposób, nie stając się przy tym pretensjonalnym półproduktem.
Lone Survivor (2012, Jasper Byrne)
Lone Survivor jest kolejną grą, która przekonuje, że czasem zamiast multimilionowego budżetu czy iście hollywoodzkich efektów specjalnych wystarczy odrobina kreatywności oraz odpowiednio zbudowany klimat. W odróżnieniu od The Cat Lady twórcy Lone Survivor postanowili stworzyć bardziej znajomy fanom gatunku świat przedstawiony. Ukazują oni wizję miasta, a może nawet całego świata – tego gracz nie jest pewien do samego końca gry – które zostało opanowane przez żądne ludzkiej krwi potwory. Takie streszczenie fabuły może brzmieć wyjątkowo banalnie, w końcu każdy zna przynajmniej sto różnych filmów, książek i gier o apokalipsie zombie, jednak Lone Survivor radzi sobie z takim stanem rzeczy w sposób niezwykle sprawny i oryginalny. Protagonista gry, bezimienny ocalały, nie jest typowym bohaterem fimów akcji, który z okrzykiem na ustach i karabinem w dłoni przedziera się przez hordy nieumarłych, by krótko przed napisami końcowymi uratować siebie, a przy okazji też ludzkość. Tutaj mamy do czynienia z człowiekiem wyniszczonym przez samotność, brak snu i jedzenia oraz ciągłe halucynacje. Niewielkie środki służące do obrony, jakie oferują nam twórcy, ciągła potrzeba dbania o zdrowie fizyczne i psychiczne bohatera oraz stałe zagrożenie ze strony potworów – to wszystko kreuje atmosferę zaszczucia, która szybko udziela się także graczowi. Warto dodać, że mimo grafiki stylizowanej na gry retro, gra potrafi dostarczyć iście makabrycznych obrazów, które w połączeniu z niesamowitą muzyką straszą lepiej niż niejeden blockbuster grozy prosto z Hollywood.
Rynek gier indie rozrasta się w szalonym tempie. Dzięki kampaniom fundraisingowym takim jak Kickstarter czy niezależnym platformom takim jak Steam Greenlight, twórcy mają szansę podzielić się owocami swojej kreatywności z szerszą widownią. Często te małe, niezależne produkcje znacznie przewyższają poziomem i wartością artystyczną gry wielkich wydawców, na co znakomitym przykładem są The Cat Lady oraz Lone Survivor. Skromniejsze, lecz o wiele bardziej przerażające gry indie, są najlepszym przykładem na to, że mniej czasem znaczy więcej.
Wojciech Nowak