Olga Bielańska
Animacja w czasach kryzysu
Od trzech miesięcy tysiące ludzi co tydzień wychodzi w całym kraju na ulice. Burmistrz drugiego największego miasta na fali protestów społecznych rezygnuje z urzędu, a zmęczeni korupcją ratusza mieszkańcy z radością wypatrują czekających go procesów. Pod naporem zrewoltowanej ulicy chwieje się rząd, którego premier w poetyce ulicznego graffiti przedstawiany jest jako faszysta. To nie Hiszpania, Grecja czy Egipt. Od początku listopada tak wygląda życie społeczne w spokojnej do tej pory Słowenii. Jaki ma to związek z kulturą, a bardziej szczegółowo z filmem animowanym? Ogromny. Od kultury wszystko się bowiem zaczęło.
Naturalnie, to nie drakońskie rządowe i samorządowe cięcia w sektorze kultury z 2011 roku wypchnęły Słoweńców na ulice. Gdyby nie poszły za nimi późniejsze redukcje przywilejów socjalnych i zatrważająco wysoki wzrost bezrobocia przy jednoczesnym bezwstydnie widzialnym marnotrawieniu publicznych środków przez decydentów, „rewolucja” pozostałaby domeną aktywistów i organizatorów imprez kulturalnych, nie tak dawno temu w niewielkiej grupie walczących z ACTA i okupujących plac przed lublańską giełdą. W listopadzie 2012 roku masy rozczarowanych spadającym poziomem życia konsumentów sprzymierzyły się z elitami kultury alternatywnej. Pechowo, lecz jednocześnie symbolicznie, szczyt protestów przypadł na czas trwania w Lublanie festiwalu filmów animowanych Animateka (03. – 09. 12. 2012). Należy dodać, że środowisko związane z Animateką od początku istnienia państwa słoweńskiego (1991 rok) w aktywny sposób budowało struktury słoweńskiej alternatywy – od słynnej okupacji squatu Metelkova (wciąż aktywne centrum kulturalno-artystyczne), przez założenie komiksowego wydawnictwa Stripburger, po organizację samego festiwalu. Tradycja squatowania dawnej przestrzeni wojskowej i przemieniania jej w witalne, pozamainstreamowe centrum kulturalne jest silna w całej Słowenii. W takim właśnie miejscu (squat Pekarna w Mariborze) w 2011 roku powstał festiwal animacji stop motion Stoptrik.
Dziewiąta już edycja Animateki, jednego z najciekawszych i najbardziej inspirujących europejskich festiwali animacji, odbywała się więc w cieniu (relatywnie) wielkiej polityki. Protesty społeczne częściej stawały się tematem rozmów niż filmy prezentowane w programie. Typowy „wstępniak” w katalogu autorstwa dyrektora festiwalu Igora Prassela okazał się manifestem pod znamiennym tytułem „Festiwal jako opozycja wobec antykulturalnej polityki, albo dlaczego nie będziemy kulturalnie milczeć”. Rewolucyjnie usposobiony naród nie miał jednak niestety czasu, aby aktywnie uczestniczyć w festiwalu, dlatego też sale kinowe świeciły niekiedy pustkami (szczególnie w czasie projekcji zbiegających się godzinowo z protestami), co nie zdarzało się na Animatece przynajmniej przez kilka ostatnich lat.
W całym programie festiwalu znalazło się blisko pięćset filmów krótko- i pełnometrażowych. Bogactwo programowe, od początku cechujące lublańską imprezę sprawia, że widz nie jest w stanie zapoznać się ze wszystkimi pozycjami zgromadzonymi w przeglądach konkursowych, różnorodnych retrospektywach czy selekcjach „fokusowych”. Wspólnym mianownikiem tegorocznego festiwalu były związki filmu animowanego i literatury, które można było przekrojowo prześledzić w ramach sześcioczęściowej retrospektywy obejmującej zarówno klasyczne filmy Winsora McCaya bądź Władysława Starewicza, zagrzebskie klasyki Vladimira Krisitego i Dušana Vukotića oraz współczesne „lektury obowiązkowe” spod ręki Piotra Dumały, Aleksandra Petrova lub Kojiego Yamamury.
Intencjonalnie lub nieświadomie, twórcy najciekawszych filmów konkursowych (przegląd główny i studencki) uchwycili powszechne oburzenie narosłe na skutek brutalizacji życia społecznego, zaczadzenia konsumpcją, biurokratyzacją i hierarchizacją. W Silent-Mind Włoszki Alessi Travaglini to polityczne decyzje kształtują dynamikę filmu skonstruowanego według zasad logiki koszmaru sennego. Rudowłosa bohaterka początkowo próbuje uciec z rzeczywistości sterowanej przez przebrane w garnitury psy i koty, które choć publicznie walczą ze sobą, to w zaciszu gabinetów łatwo dochodzą do porozumienia. Patologia życia społecznego i politycznego doprowadza w końcu bohaterkę do wściekłości. Travagilini jest daleka od snucia utopijnych wizji lewicowej rewolucji, która zmiecie stary porządek. Wie jednak, że pasywność jednostki daje przyzwolenie na działanie manipulatorom, hipokrytom i głupcom. Opór mogą stawić im tylko jednostki zaangażowane, świadomie podejmujące swoje decyzje. W kontekście włoskiego kryzysu i ekscesów niedawnego premiera Berlusconiego stanowisko młodej artystki wydaje się wysoce uprawomocnione. Mniej waleczny, ale równie zaangażowany jest Meksykanin Victor Orozco Ramirez, autor Reality 2.0, student szkoły w Hamburgu, który dzięki geograficznemu dystansowi może zmierzyć się z narodową traumą (wojna karteli narkotykowych) w formule animowanego dokumentu. Jak zawsze doskonałe filmy reprezentowały estońską animację. Szczególnie warte podkreślenia są produkcje studia Nukufilm (The Triangle Affair Andresa Tenusaara, Domestic Fitless Hardiego Volmera) oraz Estońskiej Akademii Sztuk Pięknych (Młyn much Anu-Laury Tuttelberg). Film Tenusaara, prawdziwe arcydzieło krótkiej formy filmowej, pozostaje w zgodzie z konwencjonalną trójaktową strukturą dramaturgiczną chociaż bohaterowie (największe wrażenie robią lalki z dłońmi zamiast głów) i świat, w którym funkcjonują, przynależą raczej do domeny abstrakcji niż sztuki narracyjnej. Lalkową technikę animacji wykorzystuje także Tuttelberg. W zimnym, płaskim i nieprzyjaznym krajobrazie rozgrywa się walka pomiędzy młynarzem pragnącym uwolnić kaczki wykarmione chlebem z much, a polującymi na nie, działającymi automatycznie i brutalnie myśliwymi. W spektakularnym Domestic Fitless Hardi Volmer łączy piksilację i techniki komputerowe. Powstały w ten sposób obraz kulturystycznej świątyni ciała przesycony jest estetyką kiczu, glamouru oraz homoerotycznym pożądaniem. Film wciąga widza w grę, w której stawką jest wiedza o tym, co kryje się za fasadą tego antyczno-ponowoczesnego świata.
Niekonwencjonalne filmy Chorwatki Petry Zlonogi (Daniil Ivanovič, You’re Free) i Szkota Willa Andersona (The Making of Longbird) w niezwykły sposób naświetlają kwestię autonomii artysty – na poziomie inspiracji, szacunku dla kanonu i tradycji, wreszcie wyboru tworzywa i techniki. Zlonoga i Anderson to świeżo upieczeni absolwenci szkół artystycznych, niezwykle utalentowani i już teraz odnoszący znaczące międzynarodowe sukcesy (film Andersona został nagrodzony m.in. na Warszawskim Festiwalu Filmowym oraz w Annecy; chorwacka artystka uczestniczy w prestiżowym DOX:LAB). Zlonoga w poetyckim monologu żegna się ze swoim duchowym mentorem, poetą surrealistą Daniiłem Iwanowiczem Charmsem. Głos z offu towarzyszy piksilacji, w której występuje sama autorka. Jest naga pośród naturalnej, leśnej scenerii, powierza widzowi własną intymność. Obraz jednak pozbawiony jest pretensjonalności czy egzaltacji. Zapętlenia, ekstrawaganckie zbitki montażowe i nietypowe ustawienia kamery stanowią mocny, często ironiczny kontrapunkt dla monologu utrzymanego w poetyce listu miłosnego. Zlonoga świadoma znaczenia twórczości Charmsa dla jej własnego rozwoju wkracza na całkowicie niezależną drogę artystyczną. Wspaniały film dyplomowy, który marzy się zapewne każdemu studentowi animacji. Z kolei Anderson tematyzuje nie tylko technikę, ale także samą historię filmu animowanego. Tytułowy ptak o długiej szyi to istota kłótliwa i egoistyczna, artysta-perfekcjonista po raz pierwszy powołany do życia przez pionierskiego twórcę rosyjskiego, zapomnianego geniusza Vladislava A. Feltova. Feltov i ptak o długiej szyi nigdy nie istnieli. Wspaniała, odzyskana po latach tradycja okazuje się być kreacją, zmyśleniem. Dlatego też choć Anderson z jednej strony składa hołd mistrzom (Longbird przywołuje Starewicza jako archetyp wybitnego twórcy animacji), to z drugiej kontestuje sztywne przywiązanie do kanonu.
Na tematycznym pograniczu zaangażowanej krytyki i szerszej refleksji filozoficznej sytuują się dwa filmy zrealizowane przez polskich autorów, Papierowe pudełko Zbigniewa Czapli i Velocity Karoliny Głusiec (ten ostatni wyprodukowany w Wielkiej Brytanii). W obu obecna jest próba rekonstrukcji pamięci. Choć dotyczą one indywidualnych historii, widz jednak ma prawo poszerzyć swą refleksję o bardziej uniwersalne konteksty. Czapla przy pomocy kamery utrwala znikające na zawsze rodzinne fotografie, zniszczone w wyniku powodzi. Wraz z postępującą degradacją papieru fotograficznego zaczynają rwać się też głosy członków rodziny reżysera próbujących opisać ludzi i sytuacje utrwalone na celuloidowych kliszach. Animacja zastępuje fotograficzny obraz, gdy ten bezpowrotnie znika. Od tego momentu historia rodziny zależeć już będzie tylko od zdolności kreacyjnych jej członków. Karolina Głusiec przy pomocy oszczędnej kreski buduje swoisty album pamięci – w rysunkach odtwarza miasto, w którym się wychowała, ludzi, którzy byli jej swego czasu bliscy, determinujące jej życie sytuacje. Kreacja zostaje zrównana z rejestracją, okazuje się jedyną metodą umożliwiającą opis rzeczywistości. Autorka-emigrantka ma wyłącznie dostęp do swojej własnej pamięci, rzeczywistość utkana ze wspomnień siłą rzeczy jest więc poddana subiektywnej deformacji.
Werdykt wydany przez świetne jury (Joanna Quinn, Otto Alder, Michaela Pavlátová, Lea Zagury i Michaela Müller) niestety nie uwzględnił wymienionych powyżej filmów mocnych, odważnych i aktualnych. Nagrodzono filmy bardzo dobre, dowcipne i mądre, prezentujące wyjątkowy poziom techniczny, jednak w porównaniu z innymi propozycjami konkursowymi jakby mniej intrygujące. Tradycyjnie każdy z członków jury przyznał swoje specjalne wyróżnienie. I tak Joanna Quinn nagrodziła Ursus, łotewski film autorstwa Reinisa Pētersonsa, obraz czarujący i przejmujący, o którym jednak zapomina się szybko po wyjściu z kina. Estońsko-łotewska Villa Antropoff Vladimira Leschiova i Kaspara Jancisa (wyróżnienie Otto Aldera) w dowcipny sposób bawi się stereotypami i uprzedzeniami, chociaż nie wykracza poza zjadliwą satyrę. Sunny Afternoon Austriaka Thomasa Renoldnera (wyróżnienie Michaeli Pavlátovej) to formalna gra z percepcyjnymi przyzwyczajeniami widza; ekscytujący eksperyment, który jednak w ostatecznym rozrachunku nie wprowadza żadnej nowej jakości. Duży dom Kristjana Holma (wyróżnienie Lei Zagury i nagroda publiczności) to majstersztyk dźwiękowo-wizualny, raczej gag niż zachęta do głębszej refleksji. Na tym tle ciekawie wypadł film nagrodzony przez Michaelę Müller (litewski We May Meet, We May Not, reż. Skirma Jakaite) oraz zdobywca Grand Prix, prawdziwy „czarny koń” konkursu, polski film Co się dzieje, gdy dzieci nie chcą jeść zupy Pawła Prewenckiego. W filmie młodego twórcy z Poznania oniryczny, krwistoczerwony obraz buduje atmosferę dyskomfortu psychicznego, absurdalnego strachu i zagrożenia. Jak zauważali niektórzy komentatorzy oba tytuły niebezpiecznie jednak dryfują w stronę przerostu formy nad treścią w ten sposób, że piętrzące się przed bohaterami przeszkody, zasadzki i labirynty stają się na tyle uniwersalne, że aż nijakie. Warto dodać, że Prewencki i Czapla zdecydowanie ratowali obraz polskiej produkcji, która w tym roku wypadła na Animatece wyjątkowo miałko za sprawą filmów takich jak Dystans Marcina Wojciechowskiego, Skrzaty fortepianu Magdaleny Osińskiej czy Gierki Marty Tetłak.
Prawdziwym przebojem Animateki 2012 okazała się trzyczęściowa selekcja „Best of the World” (na pokazy odbywające się w późnych godzinach wieczornych, już po zakończeniu protestów, ściągały tłumy) będąca przyspieszonym kursem najciekawszych współczesnych trendów filmu animowanego z różnych zakątków świata. W programie nie zabrakło obrazów drastycznych (Blanche Fraise, reż. Frédérick Tremblay, Kanada; Bobby Yeah, reż. Robert Morgan, Wlk. Brytania), politycznie zaangażowanej chińskiej „kontrabandy artystycznej” (Some Actions Which Haven’t Been Defined Yet in the Revolution, reż. Xu Sun lub powstały w koprodukcji Widziałem, jak myszy zakopywały kota, reż. Dmitry Geller), najnowszych filmów kultowych już twórców takich jak Paul Bush (Lay Bare, Wlk. Brytania), Mirai Mizue (And And, Japonia) i Don Hertzfeld (It’s Such a Beautiful Day, USA) czy głośnych sukcesów młodych twórców (Oh Willy, reż. Emma de Swaef, Marc Roels, Francja, Belgia).
Lublański festiwal słynie z klimatu otwartości – goście, organizatorzy i widzowie wspólnie uczestniczą w projekcjach, dyskusjach i imprezach w Metelkovej. Tegoroczne kłopoty finansowe nie tylko nie zniszczyły tej atmosfery, ale wręcz wzmocniły więzi między uczestnikami. Wbrew zapędom biurokratów Animateka trwa i ma się dobrze. Utrzymuje znakomity poziom programu, wychowuje młode pokolenia widzów i twórców artystycznej animacji, daje szansę na niezwykłe spotkania przy kieliszku francuskiego wina, bałkańskiej rakiji lub polskiej śliwowicy.