Zwodnicza doskonałość [recenzja]

mistrz - kadr

Zwodnicza doskonałość

 

Paul Thomas Anderson często osadza swoje filmowe opowieści o Ameryce w przeszłości, nie w celu poszukiwania straconego czasu, ale by na swój własny, autorski sposób odnieść się do współczesności. Autor Boogie Nights (1997) podąża ścieżką najwybitniejszych reżyserów w historii X muzy, oferując w swym najnowszym filmie Mistrz (2012) kino nieoczywiste, wymagające od widza ogromnego zaangażowania intelektualnego.

Śledząc historię Freddiego – brawurowo wykreowanego przez Joaquina Phoenixa – którego psychikę trawią destruktywne popędy po doświadczeniu II Wojny Światowej, stajemy się świadkami jego postępującej degrengolady. To weteran naznaczony piętnem traumatycznych przeżyć z frontu i nie potrafiący odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Postać Freddiego należy jednak czytać również przez pryzmat konkretnego zjawiska społecznego, jakie miało miejsce w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych.

Wielka duchowa pustka, która wytworzyła się w Ameryce po II Wojnie Światowej, z jednej strony była wypełniana przez modną wówczas psychoanalizę, z drugiej zaś przez licznie tworzone sekty i ruchy religijne. Scjentolodzy po premierze filmu Andersona mogli odetchnąć z ulgą, gdyż biografia L. Rona Hubbarda stała się tylko punktem wyjścia dla stworzenia postaci Lancastera Dodda – tytułowego Mistrza. Philip Seymour Hoffman znakomicie kreując lidera sekty, reprezentuje figurę religijnego szarlatana tamtych czasów. Scala najbardziej wyświechtane tezy stawiane przez szkółkę Freuda z wiarą w reinkarnację, co okazało się idealną pożywką dla złaknionych spokoju wewnętrznego wdów po utracie najbliższych im mężczyzn.

Freddie, nie mogący poradzić z swoim życiem, topi problemy w alkoholu. Wtedy też do akcji wkracza Mistrz, który przygarnia egzystencjalnego rozbitka pod swoje skrzydła. W ich relacji odbija się motyw stale obecny w twórczości amerykańskiego twórcy – powiązania jednostki z autorytetem. Trudno jednak określić bohatera wykreowanego przez Hoffmana jako charyzmatycznego, silnego przywódcę. Tytuł nadany przez Andersona jest głęboko ironiczny, gdyż Lancaster Dodd – pokraczny w ruchach i na wskroś przeniknięty nieporadnością – z trudem cedzi bełkotliwe zdania o porządku wszechświata, za którymi kryje się jedynie filozoficzna pustka. Film Andersona nie jest na szczęście kolejną opowieścią o rodzącym się kulcie jednostki, będącym jednym z fundamentów tworzenia się każdej dyktatury, gdyż kino w swej historii takich nie szczędziło. Stanowi raczej ich szczególną parafrazę, trawestację mitu założycielskiego państwa totalitarnego. W tym kontekście Mistrza można odczytać jako wyraz nostalgii za obecnością prawdziwych autorytetów w rzeczywistości społecznej. Film twórcy Magnolii (1999) w krzywym zwierciadle ukazuje niespełnioną potrzebę jednostki w erze szeroko rozumianego kryzysu – tak na płaszczyźnie ekonomicznej, aksjologicznej, jak i duchowej – która pragnęłaby zawierzyć silnej osobowości, oferującej spójną wizję rzeczywistości. Do pewnego stopnia odpowiada także na scjentystyczny obraz świata brutalnie odczarowanego, czego dobitnym przykładem staje się scena poniżenia naukowca, próbującego wdać się w racjonalną dysputę z Mistrzem.

Mistrz - kadr2

Mistrz – kadr z filmu

Film Andersona skupia się jednak przede wszystkim na trudnej do zdefiniowania relacji między Freddiem a Lancasterem, pełnej dwuznaczności, subtelnie podsycanej homoerotycznym napięciem. Dodd staje się dla swego wychowanka figurą ojca. Próbując sięgnąć do jego głębokich pokładów psychiki, niczym po zakopany przez siebie skarb drugiej księgi objawionej, pragnie zrozumieć mechanizmy rządzące podświadomością i nauczyć Freddiego kontrolowania destruktywnych zachowań. Także i na tym polu odsłania się intelektualna i pedagogiczna jałowość, która cechuje Mistrza. Obietnica przemiany głównego bohatera w jednostkę zdolną do życia w społeczeństwie pozostaje tylko w sferze potencjalności, okazuje się zaledwie czczym gadaniem ze strony Lancastera. Najdobitniejszym dowodem na jej niemożność jest ostatnie ujęcie filmu – obserwujemy Freddiego, który obejmuje piaskową kobietę, tęskniąc za matczyną czułością. Kompozycyjna klamra utworu ukazuje egzystencjalne koło, w jakim znalazł się bohater, nie mogąc się już z niego wydobyć.

Psychoanalityczna wykładnia Mistrza, do której zachęca już sam plakat filmu, wystylizowany na wzór testu Rorschacha, wydaje się jednak zbyt oczywista jak na reżysera tej rangi, co Anderson. Jego najnowszy obraz z powodzeniem można również interpretować w odniesieniu do mechanizmów rządzących światem polityki. Pojawia się sugestia, że tworzonym przez Lancastera imperium steruje tak naprawdę żona Mistrza. Uznając Lancastera za polityka, będącego zaledwie medialną marionetką, która znajduje się w rękach sztabu doradców skrywających się w kuluarach, jego żona (na wskroś przypominająca Lady Makbet) figuruje w tym świetle jako ich reprezentant.

Najnowszy film Paula Thomasa Andersona ma strukturę wielopiętrowej kamienicy. Każdy z poziomów wyróżnia się odmienną barwą i nastrojem, choć cały budynek bynajmniej nie sprawia wrażenia eklektycznego konglomeratu przypadkowych elementów. Niektórzy przechadzać się będą zapewne tylko na jednym z nich. Warto jednak zagłębić się w meandrach kamienicy, poszukując ukrytych korytarzy.

Fryderyk Kwiatkowski

Również na temat Mistrza: Aleksandra Koźmińska NIE TAKI JAK GO MA(nipu)LUJĄ. O dostrzeganiu arcydzieła w wydmuszce